Witam Was Zacni Rodacy i Miłe Rodaczki słowami: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
W miesiącu grudniu dostałem list następującej treści: "Proszę o wyświadczenie mi jednego dobrodziejstwa. W domu Dobrego Pasterza jest moja córka. Liczy siedemnaście lat. Nie mogłam dać z nią rady. Co wieczór wychodziła z domu, wyjeżdżała na miasto, a co dzień z rana przyjeżdżała do domu z innym człowiekiem. Oddałam ją przed sąd. Byłam u niej w zeszłym tygodniu. Ręce ma czerwone i opuchłe. Płakała, że jeśli jej nie wezmę do domu, to przy sposobności ucieknie i pójdzie w świat i nigdy jej więcej nie zobaczę. Płakałam razem z nią. Proszę zajść do niej. Może jeśli Ojciec z nią się rozmówi, ona się uspokoi. Teraz serce mnie boli i nie mam spokoju, a jednak obawiałam się jeślibym tak nie zrobiła, że ona by się zmarnowała. Proszę ja odwiedzić i z nią się rozmówić."
Przy sposobności, poszedłem do tej akademii dziewcząt hardych i po większej części zahartowanych w dążeniach nie bardzo szlachetnych, a prawie bez wyjątku kończących się całkowitym bankructwem fizycznym i moralnym. Staje przede mną dziwny typ polskiego dziewczęcia. Ruchy nie tylko swobodne lecz zuchwałe, wprost wyzywające. Usta cieniuteńkie i wąskie, brutalnie zaciśnione. Lica zakwaszone. Czoło od zachmurzenia zmarszczkami głęboko zorane. Oczy zimne jak stal, niespokojnie i podejrzliwie świdrujące, z obawy, że ktoś może w nich zobaczy jak w zwierciadle, tajemnice serca i duszy. Rozpoczynam: — Mama mnie tu przysłała, aby z tobą się rozmówić i jeśli można dopomóc, abyś do domu się dostała. — Od kiedy matka tak o mnie dba — mówi dziewczę — że chce mnie do domu? Ja nie chcę i nigdy do domu nie pójdę. Ja mam mieszkać w domu tak jak starzy chcą? Nie ja! To nie dla mnie. Z domu do fabryki i z fabryki do domu. Człowiek tylko raz żyje. Ani dom, ani rodzice, ani szapa mi nie da tego co mi się należy. Ja muszę żyć po mojemu, jak ja chcę, nie ażeby ktoś mi zawsze powiadał co mam robić, gdzie mam iść, z kim chodzić, o której godzinie do domu powracać. Ja nie jestem dzieckiem ani starokrajską Kaśką. Ja chcę żyć, tak jak inne, nie tak jak moja matka. — Swoją perorę zakończyła bardzo gniewliwie: "My mother wants me to work like a horse, marry some dope, raise i bunch of dirty kids and die without having a good time. I am going to live my own life as I see it, whether the old woman likes it or not. I am nobody's sap." — Na tym zakończyła się moja wizyta; matce zaś odpisałem, aby córkę zostawiła gdzie jest, bo i tak nie będzie miała pociechy, tylko zmartwienie i smutek. —
Wyjątek z drugiego listu pisanego przez jakąś panienkę: "Czemu O. Justyn nigdy nie mówi o chciwości i sknerstwie naszych ojców? Nasz ojciec ma dwa domy bez długu i pieniądze w banku, a skąpy jest dla nas wszystkich. Mamie nic nie chce kupić, aby jej ulżyć. Dopiero rok temu kazał elektrykę do domu zaciągnąć. Zawsze na nas narzeka, że wszystko marnujemy, że na dziady schodzimy. Mama sąsiadom dała troszkę węgla, to mamę klął na wszystko. Jak my kupimy co nowego to wymyśla, a potem przez tydzień i dłużej do nas nie mówi ani słówka! Taki skąpy, że jeśli idzie do kościoła w niedzielę, to wybierze taką Msze św., na której proboszcz nie chodzi po kolekcie, bo nigdy nie chce dać ani centa. Do domu znosi stare graty, bo to mu się wszystko przyda." Po tym wstępie, do mowy, której tytuł:
NIEWOLNICY
Starożytny Rzym płonął. Straszny żywioł obejmował coraz to nowe dzielnice. Ze wzgórz, na których Rzym był zbudowany, płomienie spływały na kształt fal morskich na doliny, szczelnie zabudowane domami, liczącymi po pięc i sześć pięter, pełne bud, kramów, drewnianych ruchomych amfiteatrów, zbudowanych przygodnie na rozmaite widowiska, i wreszcie składów drzewa, oliwy, zboża, orzechów, szyszek, pinii, których ziarenkami żywiła się uboga ludność, i odzieży, którą czasem z łaski cezarów rozrzucano hałastrze, gnieżdżącej się po ciasnych zaułkach. Tam pożar, znajdując dostatek palnych materałów, zmienił się niemal w szereg wybuchów, i z niesłychaną szybkością ogarniał, całe ulice. Wszelka myśl ratunku wydawała się niedorzeczną, zamieszanie zaś wsrastało coraz bardziej, gdy bowiem z jednej strony ludność miejska uciekała wszystkimi bramami za mury, z drugiej pożar przywabił tysiące ludzi z okolicy, tak mieszkańców małych miast, jak chłopstwa i na wpół dzikich pasterzy z Kampanii, których znęciłą także nadzieja rabunku. Okrzyk "Rzym ginie!" nie schodził z ust tłumuy, zguba zaś miasta wydawała się w owych czasach zarazem końcem władztwa i rozwiązaniem wszelkich węzłów, które aż dotąd związywały ludzkość w jedną całość. Tłuszcza też, w której większości ludzi, złożonej z niewolników i przybyszów, nie zależało nic na panowaniu Rzymu, a którą przewrót mógł tylko uwolnić od pęt, przybierała tu i ówdzie groźną postawę. Szerzyła się przemoc i grabież. Setki tysięcy niewolników, zapominając, że Rzym, prócz świątyń i murów, posiada jeszcze kilkadziesiąt legii we wszystkich stronach świata, zdawały się tylko czekać hasła i wodza! Miasto płonęło ciągle. Wraz z Rzymem ginęły niezmierne bogactwa, ginęło całe mienie mieszkańców, tak, że wokół murów koczowały teraz setki tysięcy samych nędzarzy. Drugiego już dnia głód począł doskwierać tej ciżbie ludzkiej, niezmierne bowiem zapasy żywności nagromadzone w mieście, zgorzały z nim razem. Jedni krzyczeli: "Chleba i dachu", drudzy uzbrojeni w drągi, widły i miecze, nieludzkim rykiem, wołali: Chleba i igrzysk. Petroniuusz, zimny, pogardliwy i obojętny, mówił: "Obywatele! Niech ci, którzy mnie usłyszą, powtórzą słowa moje tym, którzy stoją dalej, wszyscy zaś niech się zachowują jak ludzie, nie jak zwierzęta w arenach. Miasto zostanie odbudowane; ogrody będą dla was otwarte! Od jutra rozpocznie się rozdawnictwo zboża, wina i oliwy, tak aby każdy mógł napełnić brzuch aż do gardła! Potem cezar wam wyprawi igrzyska, jakich świat nie widział dotąd, przy których czekają was uczty i dary. Bogatsi będziecie po pożarze, niż przed pożarem." Odpowiedział mu pomruk, który rozchodził się tak od środka na wszystkie strony, jak rozchodzą się fale na wodzie, w którą wrzucił ktoś kamień. Potem tu i ówdzie ozwały się okrzyki gniewne lub potakujące, które zmieniły się wreszcie w jeden powszechny, olbrzymi wrzask: "Chleba i igrzysk." — Tak żywo i strasznie, pióro Sienkiewicza skreśliło nam pożar siedziby cezarów rzymskich. —
Wiek dwudziesty, szczególnie czasy nasze, a więc my sami, byliśmy świadkami dwu pożarów światowych, o których historia pisać będzie kiedyś krwawymi głoskami. Wojna światowa i depresja światowa! Złowrogi i krwiożerczy Mars, bożek wojny, pochwycił w swą łapę brutalną, pochodnie nienawiści, chciwości, zachłanności i arcypatriotyzmu, i podpalił krańce świata. Przez cztery długie lata paliła się ludzkość w powietrzu, na lądzie, pod ziemią, na wodzie i pod wodą! Kiedy wreszcie pożar światowy się wyczerpał i wygasł, miliony w każdym kraju błagały o ochronę i obronę przed głodem i nędzą, jedną do szpiku kości przejmującą prośbą: "Chleba i dachu". — Ludzie miłosierni chętnie dopomagali mniej szczęśliwym i mniej mającym od siebie. Kraje co zamożniejsze litowały się nad uboższymi. I tak w bardzo krótkim czasie znalazł się dach i chleb dla potrzebujących. Zaledwie jednak świat zdołał usunąć zgliszcze i ruiny po pożodze wojennej, aż tu szaleć rozpoczął drugi pożar — depresji światowej. Straszna była wojna światowa, lecz kto wie, czy nie ohydniejsze bezrobocie światowe! Wojna wyrobiła ludzi miłosiernych, ofiarnych, pełnych bohaterstwa i poświęcenia. Bezrobocie zaś wyrobiło ludzi o zapatrywaniach krańcowych, bo albo samolubów żyjących ponad stan, albo samolubów skąpców! Korzeniem wszego złego jest chciwość! Tak każdy, który żyje ponad stan, jako też każdy skąpiec grzeszą chciwością. — Pierwszy wyciąga rękę po coś, do czego nie ma najmniejszego prawa, a drugi nie przebierając w środkach, ze szkodą tak duszy jak ciała, gromadzi i chowa pieniądz i posiadłość. Tak ci, którzy ponad stan żyją, jak i ci, którzy skąpstwem się kierują — nadużywają; i tak jedni jak drudzy zwyczajnie w domu ubogich lub w przytułku publicznym życie marnie kończą!
Dziś nie ma ludzi zadowolonych na świecie! Chęć używania, to prawie jedyny i wyłączny cel wszystkich. Najlepsze w jedzeniu, najsmaczniejsze w piciu, najmodniejsze w ubraniu, najdoborowsze i najwykwintniejsze w zabawach! Widać to na każdym kroku, spotkać to można w każdym domu, zauważyć to można w życiu codziennem! Dziwna to rzecz, że ta nieszczęsna niecnota życia nad stan zagnieździła się tak głęboko wśród naszych. Prawda, dziś to wszystko: panowie i panie. Niedawno temu pewna zacna niewiasta już w podeszłym wieku, pytała się mnie tak: "Widocznie ten człowiek musi pochodzić z jakiejś arystokrackiej i pańskiej rodziny." — Odpowiedź moja była sarkastyczna i poniekąd brutalna ale prawdziwa: "Tak, matko" — mówiłem— "człowiek ten jest arystokratą i pochodzi z tak samo szlacheckiej rodziny, jak i ja! Z tą jednak małą różnicą, że jego ojciec pasał świnie w Galicji, a mój w poznańskiem." Ludzie dziś nie żyją naturalnie, jak na ludzi rozumnych i szlachetnych przystoi, lecz zamieniają się w papugi i pawie. Pokazać się w oczach ludzi, udawać, odgrywać rolę mądrych, wielkich, przebiegłych panów i pań. Czy kto uważa dziś na dochody i rozchody? Nikt! Czy kto popatrzy na kieszeń, czy są tam zasoby? Czy można sobie na to pozwolić? Nie! lecz każdy i każda twierdzi, że ma prawo do wszystkiego! Pamiętam ja lata, kiedym do domu powracał, z kolegium, na wakacje. Z dwutygodniowej zapłaty, dostawałem całe dziesięć centów, dla siebie. W ubiegłym roku, zebraliśmy pewną statystykę w naszej szkole parafialnej, do której uczęszcza około jedenaście set dzieci. Dzieci te traciły przeciętnie od 40 do 60 dolarów dziennie na cukierki, lody i inne słodycze. A co dopiero mówić o naszej młodzieży, o młodzieńcach i pannach naszych? Karty, teatry, zabawy, parties, tańce, papierosy, automobile, sporty? Wczorajszy chlebuszek, już za twardy — buch do beczki od popiołu. Mięso od wczoraj, mimo że w lodówce trzymane, już przestarzałe, prawie że cuchnie — to zje stary ojciec, dzieci muszą mieć świeże "beef-steaki" — kiełbasę, itd.! Licznych, modnych i zbytecznych ubrań, lepiej nie rachować, bo tu cierpliwości zabraknie. Takie pańskie i szlacheckie życie, prowadzi do oszustwa — kradzieży — długów i w końcu do bankructwa. Często do więzienia — utraty honoru. Nieraz też do samobójstwa. Mimo tych licznych i smutnych zdarzeń, naród nasz nie chce się nauczyć. Dziś ten, który żyje z zapomogi miejskiej, lub z jałmużny dobroczynnej, wcale się nie krępuje w twierdzeniu Hooverowskiem, że należą mu się dwa samochody w garażu, dwa kurczaki w garnku, jedwabne skarpetki na nogach. Boż przecież on obywatel amerykański. Prawdziwi niewolnicy, których celem jest tylko: "chleb i igrzyska". Taki był okrzyk niewolników rzymskich. Taki sam okrzyk płynie z ust niewolników dwudziestego wieku.
Na drugim krańcu widnieje inny typ nowoczesnych niewolników — skąpiec! Jest różnica pomiędzy człowiekiem oszczędnym a skąpym. Obowiązkiem każdego uczciwego i rozumnego człowieka jest dbać o zabezpieczenie rodziny i siebie na przyszłość. To jest cnota. — Dbać jednak o rzeczy doczesne, czy to pieniądze czy własności, z wykluczeniem dobroci, miłosierdzia i sprawiedliwości, to grzech! Skąpiec, to jak beczka bez dna, która zawsze jest próżna, mimo że się bezustannie napełnia; skąpiec, to jak wilk, zawsze głodny i nienasycony! "Skąpym jest — pisze św. Augustyn — nie tylko ten, kto stara się o zdobycie coraz nowych cudzych dóbr, ale także kto uczciwie zatrzymuje własne mienie. Kto uporczywie pilnuje zebranych skarbów, jest sknerą, kto lęka się nawet najmniejszego wydatku, jest kutwą. Człowiek taki robi wrażenie psa, który obgryza kość, a każdego zbliżającego się odstrasza szczekaniem. Skąpców znajdujemy wśród ubogich i wśród bogaczy. U wielu bogaczy znajdziemy pieniądze bez skąpstwa, u wielu ubogich skąpstwo bez pieniędzy." — Skąpiec myśli, mówi i żyje tylko dla pieniędzy. Zapomina, że pieniądz ma być sługą, a człowiek panem. Dla niego pieniądz jest panem wszechwładnym i wszechmocnym, a on prawdziwym niewolnikiem. Skąpiec nigdy nie jest zadowolonym, lecz zawsze podejrzliwym względem wszystkich bez wyjątku; oskarża nawet najbliższych o rozrzutność, o niepotrzebne wydatki; staje się okrutnym przez niesprawiedliwe wyrzuty i bezrozumne zarzuty; odsądza żonę od sumiennej gospodarki, oddziela ją pieniędzmi; żąda aby rodzinę wychować za darmo; nie ma serca dla sąsiadów i bliźnich; nikomu nie poda ręki pomocnej, ani towarzystwu, ani szkole, ani Kościołowi! Sknerą i skąpiec to nielitościwy i niesprawiedliwy krytyk; bezsumienny adwokat i jednostronny sędzia! Św. Bonawentura twierdzi, że skąpiec to jak niemądry chłopiec, który ugania się dzień cały po ulicy za niczym, a wróciwszy wieczorem do domu nie przynosi nic pożytecznego, tak skąpiec przebiega świat cały, naraża się dla pieniędzy na trudy i niebezpieczeństwa, a gdy przyjdzie chwila śmierci, nie ma z tego żadnego pożytku. Skąpcowi po śmierci zostaje całun grobowy, mały domek drewniany i piędź ziemi na zimny grób; majątek swój musi zostawić uradowanym spadkobiercom, którzy szydzą z jego brudnej oszczędności. Ktoś bardzo trafnie wyraził się, że skąpcy podobni są do wołów, które zwożą snopy zboża do stodoły, a same żrą — słomę!
Skąpstwo — to dzieło niezdrowych umysłów, a skąpiec to nic innego jak człowiek, którego umysł zapomniał działać w kierunku naturalnym. Inaczej nie można wytłumaczyć kaprysów i zapatrywań oraz zachowania się skąpców. W Nowym Jorku, od długich lat, w domu zaniedbanym, wśród łachmanów, brudów i starych rupieci, mieszkała kobieta. Mało pokazywała się sąsiadom. Uchodziła za biedną. Litowano się nad nią. Posyłano jej nawet od czasu do czasu koszyki z żywnością. Kiedy jej sąsiedzi nie widzieli od kilku dni, zawiadomiono policję. Ta przemocą dostała się do budynku. Dziwaczkę znaleziono bez życia. Koroner stwierdził śmierć głodową, z braku odpowiedniego odżywiania. Umarła z głodu. Rozpoczęto śledztwo; wśród łachmanów i rupieci w besmencie odnaleziono przeszło pół miliona dolarów po większej części w gotówce! —
W Kalifornji, w mieście Los Angeles, zmarła niewiasta, znana z braku serca i miłosierdzia dla sąsiadów. Po śmierci, znaleziono pod podłogami i za ścianami stosy — złota! — W Chicago, na ulicy policja aresztowała prostego "trempa". Na stacji policyjnej znaleziono przy nim przeszło dwa tysiące dolarów! — Kilka lat temu, przyszła do mnie niewiasta zamówić pogrzeb dla męża. Płakała biedaczka tak szczerze, że i ja prawie nad nią się popłakałem. "Teraz trzeba będzie dom sprzedać, bo nie wiem jak to będzie można opłacić." Zamówiła pogrzeb, prosząc aby ze względu na gromadkę sierot policzyć mniej jak zwyczajnie! — Kilka tygodni po pogrzebie dowiaduję się, że po nieboszczyku zostało około piętnaście tysięcy gotówką — oprócz pośmiertnego! — Ilu jest takich, którzy mają dom lub domy wypłacone — gotówkę w domu lub w banku, a jeszcze śmią brać zapomogę od miasta lub ze stowarzyszenia dobroczynnego? — Skąpcy!
Postęp Krakowski z roku 1909 opisuje takie zdarzenie: "Pewien włościanin z Królestwa Polskiego odebrał sobie życie po kłótni z synem. Ponieważ był on dosyć zamożnym, dlatego spadkobiercy rozpoczęli poszukiwanie za majątkiem. Jednakże wszystko było na próżno, bo pieniędzy nie było. Po jakimś czasie jednak zawiadomiono synów, iż z powodu przeróbki cmentarza, zwłoki muszą być przeniesione gdzie indziej. Skoro otworzono trumnę, przekonano się, iż złote pieniądze znajdują się wśród kości rozkładającego się już ciała. Starzec nie chcąc zostawić pieniędzy dzieciom, połknął je przed śmiercią!"
Nasz Krasicki: tak opisywał, życie nad stan:
"Zawsze się zbytek kończy doświadczeniem smutnem.
Płakał ojciec łakomy nad synem rozrzutnym!
Umarli oba z głodu. Każdy z nich zasłużył,
Syn, że zanadto używał. Ojciec, że nie użył."
O skąpcach zaś deklamował:
"Tak to zwykle skąpym bywa;
I drugim nie da — i sam nie używa."
A więc ani żyjmy nad stan, ani bądźmy skąpcami i sknerami. Ani za wiele, ani za mało — a życie nasze będzie przykładne — wzorowe i chrześcijańskie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz