Nie ma na
świecie większego mocarza od nowoczesnej prasy! Mówiąc o prasie, mam na myśli
wszelką literaturę, dzienniki, książki i wszelkiego rodzaju publikacje! Każdy
je czyta, ponieważ człowiek ma w sobie pewną dawkę ciekawości. Jedni czytają,
aby czegoś się nauczyć, dobrego lub złego! Drudzy czytają, aby czas zabić! Tak
przynajmniej oni twierdzą. Mimo to, czytanie takie wywiera swój skutek, zbawienny
lub szkodliwy! Olbrzymia bowiem część czytelników i czytelniczek jest za
leniwa, aby myśleć. Tacy pragną, aby redaktorzy i autorzy myśleli za nich.
Dlatego słyszymy takie wyrażenia jak: "to musi być prawda, bo tak stało w
gazecie!" Opinia redaktora staje się opinią czytelnika i czytelniczki!
Niebezpieczna to rzecz! Brak prawdomówności i szczerości! Namacalny dowód mamy
w publikacjach nieszczęsnej Francji! Tam od długich lat wrogowie Boga i wiary
zasypali kraj słowem drukowanym, w jedynym celu, aby naród oderwać od Kościoła!
W dziennikach i książkach powtarzali jedną i tę samą tezę, że Kościół to
największy wróg ludu; że Kościół nigdy nie dbał o chłopa; że Kościół trzyma lud
w ciemności itd. Zresztą i tu wśród nas mamy podobnych pisarków, którzy w ten
sam sposób uświadamiają i oświecają naszych! Człowiek bezkrytyczny i
łatwowierny łatwo bywa wprowadzony w błąd, z którego trudno go wyleczyć!
Pomiędzy dzisiejszą literaturą górują dwa gatunki, sentymentalna czyli
romantyczna i realna czyli życiowa, która pod pretekstem uświadamiania zrywa
zasłonę z tak zwanych tajników życiowych. W literaturze sentymentalnej kocha
się przeważnie młodzież i zachwyca się nudnymi zalotami, umizgami kochliwymi i
łaskotaniem bezmyślnym. W literaturze, która omawia tak zwane prawdy czyli
fakty życia, szukają informacji wszelkie warstwy społeczeństwa. W tych podawane
są szczegóły erotyczne i seksualne, które prowadzą do nadużyć i rozluźnienia
obyczajów! Zresztą wysłuchajcie dzisiejszej mowy pt.
CZYTANIE TO
OGIEŃ!
"Ja nie
mogę zrozumieć, dlaczego ktoś mi może zakazać czytać tego co ja chcę? Mam
przecież już dwadzieścia lat, a więc czytanie mi nie zaszkodzi. Zresztą chcę
poznać szczegóły życia. To najlepiej poznam czytając wszystko!" — tak
pisał do mnie w ubiegłym roku młody Polak. Posłuchaj młody mój bracie: Czy
możesz pić wszystko bez wyjątku, i być zdrowym? Czy możesz jeść wszystko, bez
szkodzenia sobie fizycznie? Jak więc możesz czytać wszystko i nie skrzywdzić
moralnie twego umysłu, serca i całej duszy? Przecież czytanie, to taki napój i
pokarm duszy ludzkiej. To znów albo zdrowotny albo trujący. Dlatego mówimy
wyraźnie: dobre czytanie i złe czytanie! Twój argument to nic nowego. Ludzie zawsze
tak rozumowali we wszystkim, nawet co do wiary! Przyjmują co chcą, co im się
podoba, co jest im miłe i przyjemne. Odrzucają zaś co im się nie podoba lub
wydaje się im przykre i nieprzyjemne!
Tak też
kiedyś rozumował pewien adwokat ze swym przyjacielem mówiąc: '"Dziś trzeba
samemu o wszystkim sąd sobie wyrabiać, trzeba wszystko czytać!" Właśnie
drzwi się otworzyły i ujrzeli kucharza z wieśniaczką, która trzymała w ręku
koszyk z grzybami. Nawiasem mówiąc, adwokat przepadał za grzybami. Wiedziano o
tym w okolicy; toteż każdy, kto mógł, mu je przynosił, pewnym będąc sutej
zapłaty. Rozpoczęły się oględziny. Nie wypadły jednak za szczęśliwie, bo
adwokat miał minę zafrasowaną. Wreszcie mówił do przyjaciela: "Zobacz
tylko co ty o tych grzybach sądzisz? Mnie wydają się podejrzane!" —
"Co sądzę? Ależ ja na tym się nie rozumiem. Spytaj raczej kucharza!'' -
radził przyjaciel. — "No, proszę Jaśnie Pana, ja sądzę, że to są grzyby
złe. Niech pan ich nie kupuje!"- rozsądził kuchcik. Oczywiście sprawa była
załatwiona. Kiedy zostali sami, przyjaciel adwokata pozornie zdziwiony rzucił
mu pytanie: — Jak mogłeś to zrobić? — Niby co? — Czemu uprzednio grzybów nie
spróbowałeś? — Jak to? Ależ to były grzyby trujące! — A skąd to wiesz? —No
przecie wiem, bo kucharz tak sądzi; a on się na tym zna! — Tak, ale czyż jako
człowiek myślący nie powinieneś był sam się o tym przekonać? czyli sprawdzić na
sobie, że tak jest rzeczywiście! — Żartujesz chyba. Czyżbyś chciał, żebym dla
tych grzybów narażał się na śmierć? — Myślałem — skoro ty byś chciał, abym ja
duszę mą i serce narażał na śmierć gorszą, bo śmierć duchową, dla takiego
człowieka jak twój autor i jego nikczemna książka.
Naprawdę, że
pewne książki i rozmaite pamflety, mimo pozorów, to tylko grzyby trujące. Czy
wolno nam używać trucizny, aby utracić życie nasze? Czy więc wolno karmić duszę
naszą trucizną moralną, aby popełnić samobójstwo duchowe? Uczony adwokat
uwierzył kucharzowi prostakowi, że grzyby były trujące? Czemu uwierzył?
Ponieważ kucharz się na tym znał, bo kucharza obowiązkiem jest znać wartość i
pożywność oraz bezwartość i szkodliwość pokarmów! Co do czytania, sprawdza się
ta sama zasada! Jest Kościół, który na mocy władzy Chrystusowej mówi: Wolno,
lub nie wolno, czytać! Nie zasłaniajmy się ani rozumem, ani wykształceniem ani
jakimś cudacznym postępem, ani wolnością, ani chęcią osobistych doświadczeń, bo
te wymówki nie wstrzymają ani zapobiegną działaniu trucizny!
Ponieważ sam
sobie nie ufam i nie chcę obrazić uczuć mnie słuchających, przytoczę Wam
zdarzenie opisane przez Jolang Gerely. Pozwalam sobie całkowicie opuścić albo
nieco załagodzić pewne wyrażenia autorki. Rozpoczynam: "Ciemnym, późnym
wieczorem zdążała nieszczęśliwa pospiesznie do domu. Nie szła lecz biegła ze
spuszczonym wzrokiem, zaczerwienioną twarzą, a trzęsła się jak we febrze.
Biegła spiesznie bocznymi uliczkami, aby nie spotkać znajomych. Obawiała się nawet
nieznajomych, bo sądziła, że wyczytają z jej twarzy, co dzisiaj utraciła.
Utraciła coś co było znacznie cenniejsze, niż sądziła dotychczas! Gdy dobiegła
do domu powiedziała krótko matce, że dziękuje za kolacje, bo jadła już u
koleżanki i pospieszyła do swego pokoju. Zdjęła płaszcz i kapelusz, rzuciła się
na kanapę i ukryła twarz w poduszkach. Nie płakała, ale myśli wzburzone
rozsadzały jej głowę. Miała wrażenie, że po miesiącach odurzenia nastąpiła
obecnie pierwsza chwila jaśniejszej świadomości. Jak szalone krążyły
bezustannie w jej umyśle słowa: "Wreszcie upadłaś! Teraz co?" Słowa
te powtarzał łoskot przejeżdżającego ulicą tramwaju, słowa te dźwięczały w
radio sąsiedniego mieszkania, godziły w nią, przy nagłym trzaśnięciu drzwiami i
wkradały się coraz więcej w głąb duszy! Ależ ona przecież nie upadła! —
rozważała! — To co uczyniła, stało się w poczuciu swych praw i swojej pełnej
wolności! Przecież ukończyła już dwudziesty drugi rok życia, zarabia na siebie,
wolno jej przecież sobą swobodnie rozporządzać! Dlaczego nie umie stłumić tego
wewnętrznego krzyku: "Wreszcie upadłaś! Teraz co?" A gdzie się
podziała owa dumna pewność siebie, której oczekiwała po owej chwili? Była
przekonana, że będzie spoglądała na inne dziewczęta ze spokojną wyniosłością,
dając im do zrozumienia, że miała odwagę uczynić to, czego wiele z pomiędzy
nich — jak sądziła — nie odważyłoby się uczynić z tchórzostwa. Była przekonana,
że w rysach jej twarzy zjawi się owo nieokreślone kobiece samopoczucie, którego
dziewczęta tak często zazdroszczą mężatkom! Jeżeli chce być uczciwą wobec
siebie, przyznać musi, że to co przeżyła dało jej tylko rozczarowanie i
przygnębienie! Przede wszystkim chciała udowodnić swoje równouprawnienie z
mężczyzną. A teraz czuje — nie może zaprzeczyć — że stała się nędzną zabawką.
Jaka brzydka i wstrętna jest ta rola kobiety. W jej zmąconym umyśle coś
zajaśniało, co może powiedziano jej w szkole, albo co usłyszała dawno, dawno
temu w kościele, kiedy jeszcze uczęszczała na nabożeństwa: że
"chrześcijaństwo wyprowadziło kobietę z jej poniżenia!" — Domek w
Nazarecie — Święta Rodzina zapadłe obrazy z dziecinnych wspomnień. Ale to
wszystko tylko na krótką chwilę zabłysło w jej umyśle, aby innemu zagadnieniu
utorować drogę. Zagadnieniu: jak to właściwie u niej doszło do "tego"!
Przecież rok temu nawet jej się nie śniło o takich sprawach! Miała posadę i
zaliczano ją do najlepszych i najwięcej obowiązkowych pracownic. Jej spokój i
powaga zmuszały mężczyzn-kolegów do szacunku. Koleżanki lubiły ją, bo chętnie
pomagała im w pracy! Aż pewnego dnia
— tak
przypomina sobie — pewnego dnia wpadło jej do rąk kilka książek. Księgarnia
ogłaszała tanią sprzedaż. Zbyt namiętnie lubiła czytać, to też poszła i kupiła
kilka tomów. Był to zbiór bardzo mieszanej lektury. Dzieła dobrze i mniej znanych
autorów! Miały zajmujące tytuły, np. "Co powinna wiedzieć każda
dziewczyna" — "Równość i swoboda w miłości", i "Małżeństwo
koleżeńskie, jako próba stałego szczęścia!" — Żywo teraz przypomina sobie,
jak pochłaniały ją wtenczas te książki. Objaśnienia, niby naukowe, przekonały
ją całkowicie. Dokładnie spełniły się na niej słowa św. Błażeja: "Otworzyć
książkę, znaczy oddać ster duszy w ręce autora!" Biedna miała wrażenie,
jakoby myśli tych książek były właściwie jej własnymi myślami; tylko że dotąd
nie zajmowała się nimi. Życie jej wydawało się zupełnie spaczone. Dobrowolnie
skazywała się na rolę kopciuszka, chociaż od dawna miała prawo prowadzić życie
pełne! Już liczy dwadzieścia dwa lata i żadnych nie ma widoków na jakąkolwiek
zmianę bytu. Na co właściwie czeka? Koleżanki jej mają przyjaciół, z którymi
chodzą do kawiarni, do kina, do teatru. Ona nie ma nikogo. Rodzice idą z nią
czasem do teatru, ale tam siedzi z nimi jakby uczennica szkoły powszechnej. O
lokalach nocnych w ogóle nie ma wyobrażenia. Książki dopiero otworzyły jej
oczy. Chciała jednakże wiedzieć więcej jeszcze. Teraz nie kupowała już książek
na wyprzedażach, tylko czytywała różne czasopisma ilustrowane, wypisywała z
nich artykuły i wyszukiwała książki w ogłoszeniach, zaopatrzone uwagą "tylko
dla dorosłych." — W bujnej wyobraźni snuła namiętne obrazy, a dusza jej
ginęła z pragnień podniecających. A co mówić o owych gorączkowych nocach, które
spędzała pochłonięta lekturą modnych romansów! To nie była właściwa
pornografia! O nie! dziewczyna, posiadająca maturę, nie poniża się tak dalece!
Niemniej osiągnąć można ten skutek przez czytanie innych
"literackich" książek. W dzisiejszych czasach, nawet znani autorzy i
autorki marnują zdolności, godne szlachetniejszej sprawy — na wysławianie zwierzęcych
popędów! A gdy ta moderna myślą cofnąwszy się wstecz, przebiegła swe przeżycia
aż po "dzień dzisiejszy", poznała coraz jaśniej i wyraźniej, że
mężczyźni od tego czasu patrzeli na nią inaczej. Mężczyźni, którzy szukali
przygód, natychmiast zauważyli w kobiecie owo coś, co zdradza, że można i że
warto zbliżyć się do niej. Zmiany, które zaszły w duszy tej modernej,
uwydatniały się w jej ruchach i w jej wyrazie twarzy! Dziewczyna, która dotąd
chodziła zawsze sama, znalazła niebawem towarzysza. Zachowanie się kolegów w
urzędzie również się zmieniło. Początkowo było to tylko przelotne spojrzenie,
ale wkrótce stali się odważniejsi. Mur, który ich dotąd odgradzał, rozpadł się
nagle. Reszta poszła już zwykłą droga. Droga grzechu jest aż nazbyt uczęszczaną
ścieżką; wielu na nią wchodzi, a tylko mało kto z niej zawraca! Droga ta jest
bardzo pochyła. Gwałtownie prowadzi w dół. Trudno na niej ustać, jeszcze
trudniej z niej zawrócić! Dziewczę porwało się z kanapy. Hardo uniosła głowę.
Co się stało, już się nie odstanie! Teraz jest już wszystko jedno. A zresztą:
niczego już nie ma do stracenia! Czy może być coś gorszego, jak to nudne życie
biurowe? A mimo to, stało się gorzej. Dziewczę pomnożyło wkrótce długi szereg
tych najnieszczęśliwszych kobiet na świecie. Ulica i szpital. Biedna moderna!
Nikogo nie było przy niej, aby jej odebrać pierwszą zgubną książkę, aby jej
rękę ująć i wstrzymać przed pierwszym błędnym krokiem. Boskie miłosierdzie
zbliżyło się na próżno do niej owego wieczora, kiedy wśród wspomnień
dzieciństwa wyłonił się obraz domku w Nazarecie! Biedna, nie uchwyciła tej
pomocnej dłoni, bo nie posiadała — wiary. A jej uwodzicielka — książka, —
przechodzi z ręki do ręki wśród młodych dziewcząt bezkarnie dalej, aby zatruwać
dusze. Książka? To ludzkie objawienie iskry Bożej? Ta skarbnica
najcudowniejszych, najwspanialszych myśli wielkich talentów? Nie. Nie ta
książka, tylko tamta inna! Jak niezmiernie uboga jest mowa ludzka, że na
określenie najważniejszego czynnika uszlachetnienia lub upodlenia duszy posiada
jedną i tę samą nazwę: "książka"!
Tu kończy się opowieść o modernym
dziewczęciu, która pragnąc być nadkobietą, rzuca się do czytania wszelakiej
literatury, przez którą najpierw się sparzy, a w końcu spali się na duszy i na
ciele! Powyższe opowiadanie, to nie marzenie jakiegoś poety, lecz prawdziwe
zdarzenie z życia współczesnego. Dałby Bóg, aby przynajmniej jedną istotę
wstrzymało od wyciągania ręki po literaturę, która truje i pali! Młodzieży
droga, ucz się życia z katechizmu, nie z literatury obecnych czasów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz