Witam Was Zacni Rodacy i Miłe Rodaczki słowami: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Po wojnie światowej, nieomal każdy kraj pragnął publicznie uczcić swego żołnierza. W stołecznych miastach krajów budowano wspaniałe grobowce, stawiano narodowe pomniki, zwane grobowcami Nieznanego Żołnierza! Tak kraje odwdzięczały się swoim obrońcom za trudy i znoje, za mężność i odwagę, za przelew krwi i śmierć, a zarazem, aby przyszłe pokolenia zrozumiały, że narody cenią bohaterskie wysiłki swych obywateli. W Paryżu i Londynie, w Brukseli i Rzymie, kolosalne grobowce wzbudzają w przechodniach cześć, szacunek i wdzięczność dla Nieznanego Żołnierza! Oto co pisze prof. Antoni Ossendowski w swej książce "Najwyższy Lot":
"Zapomniałem po pewnym czasie o swych refleksjach na grobie nieznanego amerykańskiego żołnierza. Przyszły one jednak znowu, wybuchły z całą siłą wówczas, gdy jedna z matek Polek, której syn zginął przy obronie Warszawy, pokazała mi cmentarz wojenny na Powązkach, dokąd można się dostać jedynie po przezwyciężeniu wielu trudności. Cmentarz wojenny .. . Cała Europa pokryta jest podobnemi cmentarzami. Są to straszliwe pola, na których śmierć zbierała swoje krwawe żniwo. Lecz warszawski cmentarz wojenny wywarł na mnie zupełnie odrębne wrażenie. Tu znalazła miejsce ostatniego spoczynku bohaterska młodzież szkolna, chłopcy po lat dwanaście do siedemnaście; tu leżą odważne kobiety: matki, żony i córki. Tu ciągną się nieskończenie długie, jednostajne jak szeregi piechoty, rzędy niskich mogił, poznaczonych krzyżami, często bez nazwisk. Tu spoczywają wszyscy ci, którzy z całej Warszawy i jej okolic zbiegli się pod jeden sztandar z napisem: "Brońcie Warszawy — serca Polski!", i którzy zginęli za wielką sprawę, za "Cud nad Wisłą". Iluż tu tych, których nad życie umiłowały matki, którymi szczycili się ojcowie, widząc w nich przyszłą chlubę oporę naszego kraju. Teraz leżą, "w proch się obrócili", pod swymi skromnymi, drewnianemi krzyżami, pod niewysokimi kopcami. A nad wszystkimi mogiłami rozpostarł swe sczerniałe już ramiona wysoki, upadający krzyż ze źle ociosanych brzezin. — Boże miłosierny! — wołałem w duchu. — Gdzież jest sprawiedliwość? Gdzie najpiękniejsza z cnót narodowych — wdzięczność? Czy ten sczerniały i wykrzywiony krzyż, pochylony nad mogiłami walecznych chłopiąt, niewiast, oficerów, harcerzy, lotników i nieznanych skromnych, bezimiennych szeregowców-bohaterów, to — symbol wdzieczności narodu polskiego, narodu, który dzieje swe budował zawsze na bohaterstwie, męczeństwie i szlachetnej wdzięczności? I znowu mimowoli myślą przeniosłem się do przepięknego waszyngtońskiego Kapitolu, do żałobnych narodowych grobowców Nowego Yorku. Oczami duszy swojej widziałem niezliczone tłumy Amerykanów, miliony dolarów, ofiarność bezgraniczną, wspaniałe pomniki, kaplice, świątynie. A w Polsce — krzyż z nieociosanej brzeziny — gdzieś daleko za miastem — za Powązkami! Żal ścisnął mi gardło, a rumieniec wstydu i gniewu oblał twarz! I łzy cisnęły mi się do oczu na myśl o Was, młode orlęta, krwią zbroczone i łzami osieroconych matek zroszone — o Was już zapomnianych, już dalekich, już prawie obcych! — Tak być nie może! To zrozumie każdy Polak, każda Polka, każde dziecko polskie! Na cmentarzu wojennym musi nareszcie stanąć pomnik na cześć bohaterów-obrońców w Warszawy. Nie ma na to pieniędzy? — O tak? — Nie mamy. Widzę to w wypełnionych po brzegi teatrach, kinach, koncertach, redutach, na wszystkich zabawach, wystawach, w restauracjach." — Teraz do tematu dzisiejszej mowy:
NIEZNANI ŻOŁNIERZE
Państwa i rządy chwalebnie postąpiły, wystawiając okazałe pomniki i grobowce bohaterom-żołnierzom. Chwali się im to! Jest jednak druga armia nieznanych i zapomnianych żołnierzy-bohaterów. Nie ma pomiędzy nimi oficerów. Są to skromni szeregowcy-bohaterowie! Szlachetność ich, ofiarność i poświecenie — nieograniczone. Mało się o nich słyszy, a jeszcze mniej czyta. Są oni fundamentem i podwaliną każdego kraju; potem, a często i krwią, budują i wzbogacają państwa; na ich siużbie i wierności opierają się rządy; od ich starań i wysiłków zależy rozwój krajów; w nich jest moc i siła i tężyzna. Zapytacie się mnie, co to za jedni? gdzie oni są? To armia prostych robotników! Są wszędzie. To są ci zapomniani, albo całkowicie nieznani żołnierze-bohaterowie! Lecz większymi bohaterami są dzieci tych zapomnianych albo nieznanych żołnierzy, te orlęta robotnicy i robotnice. Niech tu zrobię pewne porównania, powtarzając, że co powiem to wzięte z historii i ze życia codziennego czasów naszych. Starożytni poganie w Meksyku stawiali świątynie jakiemuś bożkowi wojny. Świątyń tych było dwadzieścia. Na ołtarzach, rok rocznie składali ofiary, tysiąc w każdej świątyni, czyli razem 20 tysięcy. Na ofiary wybierano tylko młodzieńców i dziewczęta. Nieszczęśliwym ofiarom rozdzierano piersi i wyciskano serce bijące o wargi bożka. Wmawiano w lud, że ten bożek wojny niczym się tak nie
cieszy i niczym się tak nie zadawalnia, jak ciepłą krwią młodych serc! W Piśmie św. zaś czytamy, w jakim szacunku Fenicjanie mieli bałwana Molocha. Olbrzym ulany był ze spiżu. Głowę miał woła — reszta ciała na kształt człowieka. Wewnątrz był próżny. Rozniecano statuę. W rozpalone ramiona Fenicjanie składali dzieci, które ginęły wśród strasznych cierpień. Aby zagłuszyć bolesne jęki i płacze niewinnych ofiar, orkiestry grały na piszczałkach i bębnach. Podobno jeszcze dziś w dalekich Indiach dzikusi mają zwyczaj składania ofiar dzieci pewnej bogini. Składają je w ramiona statuy, gdzie żywcem są miażdżone przez bezustannie poruszające się koła! — Dziwić się nie trzeba jeśli podobne rzeczy działy się wieki wstecz, to można przebaczyć; nawet jeśli dziś się to powtarza wśród dzikich i pogan. Lecz nie tylko dziwić się trzeba, ale i zatrwożyć, jeśli w czasach naszych, w krajach ucywilizowanych, znajdują się świątynie rozmaitych Molochów i bogiń, na ołtarzach których powtarza się rzeź niewinnych dzieci. Ofiary te liczą się nie na tysiące, lecz idą w miliony. Z pewnością, że pomyślicie sobie, że to dzieje się w jakimś zacofanym kraju europejskim. Mylicie się. Dzieje się to w Stanach Zjednoczonych, w dwudziestym wieku! Tak! Ma to miejsce w kraju naszym, szczycącym się z cywilizacji i oświaty. Zdumieni zapytacie się, co to są za ofiary? Odpowiem wam, że dzieci małoletnie, które zmuszone są do pracy we fabrykach rozmaitego gatunku; dzieci małoletnie, stosunkami i okolicznościami zmuszone do wylewania łez gorzkich i potu krwawego przy maszynach, w trzewikarniach, w tkalniach i papierowniach, za marne i niskie wynagrodzenie, niesprawiedliwość których głośno o pomstę do sprawiedliwego nieba woła. Posłuchajcie tylko statystyki federalnej z roku 1930! W tym roku, czyli trzy lata temu, w Stanach Zjednoczonych było 18,963,713 dzieci w wieku od dziesięciu do siedemnastu lat. W tej liczbie znajdujemy 9,562,495 chłopców i 9.401,218 dziewcząt. Z chłopców nieletnich znajdujemy prawdziwych robotników 1.817,794, a dziewcząt 955,802. Razem 2,773.796. Posłuchajcie statystyki według wieku i płci:
W wieku od 10 do 13 lat: chłop. 162,260; dziew. 71,068
W wieku od 10 do 14 lat: chłop. 110, 839; dziew. 46, 821
W wieku od 10 do 15 lat: chłop. 187, 643; dziew. 86, 487
W wieku od 10 do 16 lat: chłop. 187, 643, dziew. 201, 306
W wieku od 10 do 17 lat: chłop. 577, 983, dziew. 313, 041
Prawda, rząd nasz doskonale rozumie nadużycia, uciemiężenie i opłakany stan tej armii młodocianych i zapomnianych robotników i robotnic. Już 2go lipca, 1924. senat uchwalił następującą poprawkę do Konstytucji. Sekcja l: — Kongres będzie miał władze ograniczyć, regulować i nie zezwolić, aby osoby poniżej lat 18 zatrudnione były przy pracy. Sekcja 2:— Władza poszczególnych stanów nie jest zmniejszona przez ten artykuł, z wyjątkiem, że zastosowanie praw stanowych musi być zawieszone o tyle, o ile prawo przez kongres uchwalone mogłoby być uskutecznione." Dotychczas zamierzana poprawka jest tylko skrawkiem papieru bezużytecznego, ponieważ tylko sześć stanów takową przeprowadziło: Arizona, Arkansas, California, Colorado, Montana i Wisconsin. Lecz posłuchajcie tylko: przez ostatnie kilka tygodni dziennik The Pittsburgh Press przeprowadza dochodzenia co do zarobków dzieci zatrudnionych w miejscowych fabrykach, aby dowieść władzom rządowych dotychczas niesłychany wyzysk pracy nieletnich przez pracodawców niesumiennych, pragnących wyzyskać biedę i nędzę, strach i obawę, niepokój i rozpacz tych dzieci niewolników. Od roku 1926 zatrudnienie dzieci w przemyśle ubraniowym w stanie Pennsylvania wzrosło o 68 procent. Do roku 1929 te dzieci zarabiały przeciętnie osiem dolarów tygodniowo. Teraz, sporo z tych dzieci pracuje 55 godzin tygodniowo, zarabiając zaledwie 5 centów dziennie. Dziewczęta w pracy domowej po 16 godzin dziennie przez 7 dni w tygodniu za dolara na dzień, i śpią na twardych deskach. Przy szyciu koszul, dziewczątka zarabiają po $1.65 na dwa tygodnie. W pralniach za sto sztuk podwłóczek płacono 55 centów, poczem odciągano dolara za każdy dzień nieobecności. W Allentown dzieci zastrajkowały, ponieważ zniżono im zapłatę do 15 centów na tydzień. Pracodawcy ostrzegli rodziców, że postarają się, aby im zaprzestano dawać zapomóżkę z kasy dobroczynności, a więc biedni rodzice z obawy zmusili dzieci do powrotu do fabryk. Jak z tego widać, dzieci niewolnicy zarabiają mniej aniżeli Chińczycy, bo ich robotnicy, tak zwani "Chinese coolies", zarabiają mniej wiecej 12,42 miesięcznie, a przyszli obywatele i przyszłe obywatelki Stanów Zjednoczonych zarabiają 60 centów miesięcznie. Przez ostatnie szczególnie cztery lata była w życiu wysoka taryfa, której poplecznicy wychwalali pod niebiosa, że przyczyni się do podniesienia zarobków, polepszy dobrobyt robotnika, itd. — W związku ze strajkiem małoletnich robotników w Allentown, nawet żona gubernatora Pinchota, dnia 5go maja b. r., wzięła publiczny udział w demonstracji protestacyjnej; protest był przeciw zbyt niskim płacom, a zbyt długim godzinom pracy w owych fabrykach. Pani Pinchot przez dwie godziny maszerowała po ulicach Northampton i Allentown razem z młodymi strajkierami którzy porzucili pracę, ponieważ zarobki ich wynosiły po 57 centów tyogdniowo. Wygłosiła ona mowę, w której ostro potępiała wyzysk fabrykantów jako jeden z głównych powodów depresji. Żądała ona polepszenia warunków pracy, przytaczając fakt, że zgłosiły się do niej dziewczęta, które opowiedziały, iż zostały wyrzucone z pracy, ponieważ stanowczo kilkakrotnie odrzuciły umizgi pracodawców. Nareszcie legislatura stanowa w Harrisburgu uchwaliła rezolucję, aby przeprowadzono śledztwo co do stosunków dzieci pracujących w tych "sweatshops"; według statystyki wydanej przez Departament Pracy, w okolicy Allentown, Pa., znajduje się 40 fabryk, zatrudniających około 3,200 chłopców i dziewcząt, z których blisko tysiąc znajduje się we wieku od 14 do 16 lat! To tylko jest strona nędzy materialnej i fizycznej, o stronie moralnej lepiej zamilczeć!
"The Pittsburgh Press" zawiadamia, że pewna fabryka przeniosła się z Pensylwanii do stanu New York, bo tu wolno jest dziewczynom pracować po dziesięć godzin dziennie i 54 godzin tygodniowo, po 10 centów na godzinę czyli $5.40 za tydzień!
Blisko Pittsburgha pewien fabrykant posługuje się wyłącznie pracą małoletnich; 52 procent tych niewolników jest poniżej lat 18, a 24 procent poniżej lat 16. Wynagrodzenie otrzymują zaiste królewskie; zarabiają bowiem od $1.65 do $8.00, nie na tydzień, tylko na dwa tygodnie!
Piętnastoletnie dziewczę znalazło pracę przy szyciu koszul; po dwóch tygodniach wypłacono jej pejdę $1.08. Potem zarabiała dolara na tydzień. Doszło do tego, że dostała siedem dolarów na tydzień; po trzech tygodniach potu i pracy, fabrykę zamknięto, a jej $21.00 nigdy nie wypłacono.
Chłopiec 14-letni za dziesięć tygodni pracy przy krawcach, wzbogacił rodzinę o jednego dolara. Dziewczę 16-letnie, pracując 11 godzin dziennie, zarabiało na tydzień $1.90, z czego na tramwaj wydawało 90 centów. Proszę nie myśleć, że takie stosunki znajdujemy tylko w jednym stanie! W Connecticut w pracowniach krawieckich młodzież 15 i 16-letnia, zarabia od 5 do 6 dolarów za 48 godzin pracy tygodniowej. W South Carolina około 9 dolarów; w tkalniach w Maine, co gorsza, że te i tak niesprawiedliwe wynagrodzenia jeszcze bywają obcinane i zmniejszane.
"The Chicago Daily News" wykryło i do publiczne] wiadomości podało, że prezes pewnej kompanii asekuracyjnej w roku 1929 pobierał $75,000 rocznej pensji; w roku 1932 podwyższono mu do $100,000! Drugi w roku 1932, dostał $200, 000 za rok 1932, kiedy w 1929 miał za skromne wynagrodzenie bo tylko $175,000! Trzeci w roku 1929, tylko $100.000 a w 1932 $125,000! Czwarty za 1929 dostał $100,400, za 1932, $125,400. Piąty był za skromny w swych wymaganiach, bo w 1932 miał tę samą pensję, okrągłe $125,000! Wszyscy prezesi kompanii. Czy ustrój społeczny, który z jednej strony zezwala na nadużycia, przeciw dzieciom robotnikom i niewolnikom, pomiędzy któremi są i sieroty, czy taki system jest sprawiedliwy i doskonały? Czy zasługuje na pochwałę? Z drugiej strony, czy system, który patrzy przez szpary na tych, którzy nawet w ostatnich trzech latach, kiedy śmierć głodowa zagląda do domów bezrobotnych formalnie szydzą sobie z uczciwych biedaków, i fortuny pobierają w rocznych, a niesprawiedliwych zapłatach, czy taki system nie powinien być oczyszczony, ogładzony z trądu jednostronności i niesprawiedliwości? Po tym wszystkim, jeszcze pewni wielcy, z małymi, a do tego próżnymi głowami ogromnie się dziwią, że społeczeństwo dzieli się na klasy, że wyrabia się duch podejrzenia i nieufności, a od czasu do czasu daje się słyszeć pomruk niezadowolenia i groźby. Potem winę zwalają na barki robotników. Ślepcy, którzy mają oczy, a nie widzą; głusi którzy mają uszy a nie słyszą: głupcy, którzy mają rozum, a są za leniwi i za pyszni aby zrozumieć.
Wróćmy jednak jeszcze do smutnych zdarzeń życia codziennego. Przeczytam urywki z kilku listów mi nadesłanych.
Pierwszy z Milwaukee: "Cóż mam pisać o naszym domu? Jak było na początku, tak i teraz i na wieki — bieda. Jeszcze nikt nie pracuje, ale jeszcze sobie zjemy trzy razy na dzień, tylko czasem jak jest kawa, nie ma mleka, jak jest mleko i kawa, to nie ma chleba, itd. Ale ja do tego już po trochu się przyzwyczaiłam. Zeszły tydzień pracowałam u jednej pani w mieście, gotowałam, czyściłam, itd.; oprócz tego była chora niewiasta i musiałam być jej nurską. Przyszło do pejdy. Ja tu czekam, a pani mi mówi, że ona teraz po te czasy nigdy pieniędzy swojej służbie nie daje, tylko mogą się wyspać i najeść za swoją pracę i powinni być zadowoleni. Cóż Ojciec Justyn na to pomyśli? Tak się napracować od 6 do 8, że jak przyszedł czas do jedzenia, to się i jeść odechciało." — Na pytanie co ja myślę? Powiem tylko: tyś biedne dziecko prawdziwą panią, bo masz wszystkie zalety szlachetnej istoty, a ona mimo, że chce być nazwana panią, okazuje brak serca, sumienia i sprawiedliwości. Szkoda tylko, że takie panie i tacy panowie żądają dla siebie wszystkiego od wszystkich, nikomu nic nie dając. Panie i panowie niech spamiętają Chrystusa opowieść o Łazarzu!
Drugi list, ze Scottdale, Pa.: "Jest nas w rodzinie dwunastu. Mąż, ja i dziesięcioro dzieci. Jak się otworzy dwanaście gęb, to trzeba sporo chleba, aby to zaspokoić. Mąż już od trzech lat nie pracuje. Robią dwie dziewczyny, lecz cóż to. Tygodniówka jednej przynosi trzy dolary, a drugiej aż pięć. Godziny długie, praca ciężka, a zapłata marna."
Trzeci list z Chicago:
"Pisze, bo musza się przed kimś użalić, inaczej albo mi serce pęknie, albo rozum stracę. Po dwóch latach chodzenia za robotą, dostałam pracę przy szorowaniu i czyszczeniu ofisów. Ukończyłam wyższą szkołę i mam lat 22. Musiałam wziąć te robotę, bo byśmy z głodu pomarli. Idę do pracy co wieczór, oprócz niedzieli, od godziny szóstej do 2 i 3 z rana. Płacą mi cztery dolary na tydzień. Przy szorowaniu nieraz płacze, modle się i w rozpacz popadam. Tata po pijanemu wyzywa mnie i klnie, że tak mało zarabiam. Kazał mi nieraz iść sobie w świat, aby mnie więcej nie widział. Cóż ja za to mogę, że tak mi mało płacą. Często to się tak napracuje i napłacze, że ani jeść ani spać nie mogę. Czy może w czym zawiniłam, że tak cierpieć musze?
Cóż wy powiecie, mili słuchacze, na powyższe listy? Czy poczucie sprawiedliwego wynagrodzenia za sumienną pracę zaginęło i przepadło? Czy serca pracodawców już tak skamieniały, że nie są wrażliwe na łzy, jęki i bolesne narzekania wdów, sierót i robotników? Tak, wiek dwudziesty to wiek okrzyczanego braterstwa, równości i wolności! Tak, to wiek kultury i cywilizacji! Tak, to wiek postępu i oświaty. Tak, to wiek wynalazków i wiedzy. Tak, to wszystko jak prześliczna suknia balowa, która przykrywa wrzody cuchnące na osobie trędowatej. Bo taka to dziś ludzkość, okryta trądem niesprawiedliwości i nieuczciwości.
Dnia 10-go lipca 1932 roku, w Rzymie ogłoszony był dekret o heroizmie cnót Marii Dirosa, założycielki Zgromadzenia Służebnic Miłosierdzia, która umarła w Brescii w 1855. Pius XI przypominał obecnym, że świątobliwa Maria Dirosa była prawdziwym geniuszem dobroci, która chociaż pochodziła ze starej i szlacheckiej rodziny, chciała wszystkim nieść pomoc. A dziś wielu żyje w dostatkach i zbytkach, nie troszcząc się o biednych. Dirosa wskazała światu, jaki należy czynić użytek z bogactw, które Bóg nie wszystkim jednakowo rozdzielił, lecz niektórym dał obficiej, aby stali się narzędziem Jego dobroci względem biednych. Najgorszymi panami są ci, co używają pieniądze dla zaspokojenia własnego egoizmu.
Biskupi amerykańscy na zjeździe w Washingtonie wydali następującą udezwę w której domagają się reorganizacji całego systemu produkcji i podziału zysków z produkcji tak, aby robotnik, pozbawiony pracy z powodu depresji w przemyśle i handlu, był zabezpieczony wraz z całą rodzina od nędzy. "Domagamy się przyzwoitej zapłaty na utrzymanie rodziny, sprawiedliwego rozdziału płac pomiędzy różne klasy robotników, zatrudnienia dla największych mas robotniczych i równomiernego udziału w zyskach z tak obfitej produkcji przemysłowej. Bedąc braćmi w Chrystusie, uważamy sobie za obowiązek obstawać przy zasadzie, że bogaci zobowiązani są w swoim sumieniu, dzielić się bogactwem z tymi, którzy cierpią ubóstwo, a to tym więcej, że system, z powodu którego oni cierpią, dał olbrzymie bogactwa innym."
Kardynał O'Connell, mówił do członków Tow. Św. Wincentego a Paulo: "Świat w swoich zasadach, jest bezrozumny i krótko widzący. Uczy zasad egoistycznych i nazywa je oświeconym samolubstwem. Od Boga pieniądz pochodzi i do Boga powinien powrócić, przez ubogich, chorych, nie do ostatniego centa, lecz po odłożeniu na potrzeby, a nawet niektóre zbytki, bo pytam się w imię Boga, cóż innego można zrobić?"
Przed zakończeniem niech pod waszymi nosami przesunę tylko jeden kwiatek, wyrwany z ogrodu pewnego bogacza amerykańskiego. Niedawno temu w St. Louis. Mo. jakiś Henry Babcock, który wyznaczył w swoim testamencie żelazny fundusz $8.000, aby czulej i dbałej opiekowano się psami i kotami. Jeśli temu i podobnym, a wierzcie mi, jest ich dosyć na świecie, psy i koty droższe i cenniejsze są od istot rozumnych, to z pewnością, że z robotnikami obchodzą się i obchodzić będą jak z maszynami i niewolnikami! Takich przyrównać można do ludzkich pijawek, ssących pot i krew robociarzy nawet dzieci, do kruków żerujących pośród i na trupach biednych; to są czciciele cielca złotego, na ołtarzu którego składają ofiary z tej klasy, która najwięcej cierpi bo zawsze była i jest wyzyskiwana na każdym kroku. Bóg jednak jest sprawiedliwy; rządy i panowanie czcicieli złotego bożka mają się ku końcowi. Czym prędzej władza federalna temu panowaniu koniec położy, tym prędzej nastąpi w społeczeństwie pokój — zadowolenie i sprawiedliwość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz