Witam Was Zacni Rodacy i Miłe Rodaczki, słowami: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Kilka tygodni wstecz przewracałem karty wielkiej księgi, w której mam wklejone wycinki z rozmaitych pism. Szukałem coś pouczającego, a zarazem serdecznego do przemówienia na dzień Matek. Bo dziś w całych Stanach Zjednoczonych uroczyście obchodzimy święto Matki. Obywatele amerykańscy okazują swój szacunek i miłość oraz wdzięczność w rozmaite sposoby. Jedni składają rozmaite podarunki, drudzy pisują listy, inni przysyłają telegramy. Dziś każdy z nas nosi przypięty kwiat na pamiątkę swej matki. Czerwony gwoździk jeśli matka żyje; biały jeśli już jej nie ma. Kościół katolicki wprowadził zwyczaj serdeczniejszy i tkliwszy. W dniu dzisiejszym dzieci przystępują do Komunii św. na intencję matek. Powracam jednak, że przewracając karty mej starej księgi, znalazłem taki obrazek: W kolebaczu siedzi sobie człowiek w średnim wieku. Siedzi smutny i głęboko zadumany. W prawej ręce trzyma fotografię matki. Musiała to już być staruszka: włosy białe, jak śnieg bielusieńkie: czoło zmarszczkami obficie okryte, widać, że pług cierpienia zorał je często i głęboko: lecz to tylko fotografia, matka już od dawna nie żyje. W prawej ręce syn trzyma bukiet białych gwoździków. Powoli, bardzo powoli zbliża usta do fotografii i składa na zimnych i martwych ustach matki długi i czuły pocałunek synowski. Z palców zdrętwiałych wypuszcza fotografię, która pada na podłogę, a na nią bukiet wonnych kwiatów. Syn pochyla głowę i opiera o stolik. Myślą cofa się wiele lat wstecz! Widzi siebie kiedy dzieckiem był. Widzi matkę w sile wieku, która z miłym uśmiechem na spokojnej twarzy, prowadzi go za rączki i uczy stawiać pierwsze chwiejące kroki. Gdyby nie te ręce, upadłby i wyrządziłby sobie szkodę. Przypomina sobie już nieco wyraźniej ile to razy ta matka dobrotliwa i tak dbająca stawała pomiędzy nim, a surowem obliczem rozgniewanego ojca i od zasłużonej kary obroniła; pamięta, jak to często ta matka, do serca go tuliła, uspokajała i pocieszała; pamięta, z jaką cierpliwością upominała i pouczała, aby o Bogu pamiętał, aby bliźniego nie krzywdził; kiedy zaś z młodzieńczym zapałem w świat się rzucił, myśląc, że znajdzie powodzenie i zwycięstwo, a natrafił na trudności, upokorzenie i opór, gdzie spieszył się użalić? Tylko do matki! U jej stóp siedząc, żałośnie wypowiadał bez ogródek swoje boleści i zawody. Ona jedyna go rozumiała: ona uspokoić i pocieszyć umiała. Powracał od niej spokojny, i z nowym zapałem, z nową energią, rzucał się w wir życia. Zwyciężył. Przyszedł wreszcie ten smutny dzień, kiedy przyszło się z nią pożegnać na zawsze. Ostatnie jej słowa były: "Bądź miłosierny i dobry." Jeszcze po tych słowach, uśmiech zadowolenia przeleciał po jej bladych ustach, i spokojnie zasnęła. On pozostał sam. Cóż nie dałby, gdyby dziś jeszcze mógł mieć przy sobie matkę staruszkę, aby się nią opiekować, i jej się odwdzięczyć za jej poświęcenia i starania o niego i dla niego. Już teraz łzy, wielkie i ciepłe łzy rzęsiście kulają się z oczu syna. Powstaje, jeszcze całuje fotografię matki, stawia na biurku, i mówi do niej, jakby do żyjącej: "Matko, starać się będę, abyś nigdy ani przed Bogiem, ani przed ludźmi, nie potrzebowała zawstydzić się syna swego." Ten syn, w święto Matek uczynił praktyczne postanowienie. I oto tytuł dzisiejszej mowy:
NASZE MATKI
Matka — krótkie to słowo, a jednak czego ono w sobie nie kryje? Miłość bezdenną — poświęcenie bezgraniczne — wy¬trzymałość spartańską — bohaterstwo żołnierskie. Matka, to najmilsze i najsłodsze słowo w języku polskim. Matka, to twórczyni geniuszy i świętych. Matka, to anioł stróż widzialny, zawsze i bezustannie czuwający i dzieci swe broniący przed zakusami i nieszczęściem. Słowa mędrca, zdania pisarza, wiersz poety, dłuto artysty, za słabe są aby należycie określić lub uwypuklić to słowo — Matka. Jeśli komu na świecie, to Matce Bóg dał serce miłością, cierpliwością i dobrocią przepełnione; to źródło niezbadane i tajemnicze, z którego tryskają bezustannie strumienie litości, miłosierdzia i przebaczenia. Słowa ludzkie, płynące chociaż z ust najwymowniejszych i złotoustych, chybiają celu, bo nie mogą nam powiedzieć co to znaczy Matka — Niech wam przytoczę jeden wypadek, którego ja do śmierci nie zapomnę. Wydarzył się tu w Buffalo. Pamiętacie kiedy w Stanach Zjednoczonych panowała influenza? Było to w roku 1918. Ludzie padali jak muchy. Bezlitosna śmierć nie przebierała; nie zważała ani na wiek ani na stan. Pojechałem eksportować ciało nieboszczycy, młodej matki, liczącej około dwadzieścia siedem lat. Przy otwartej trumnie stał mąż. Rzewliwie płakał. Na ręku trzymał dwunastomiesięczną córkę. Dziecko wpiło szerokie jakby ze zdziwienia, niewinne oczy w nieruchomą postać matki. Spokojnie, lecz widać zatrwożona, patrzała jak się z nieboszczycą żegnano! Pogrzebowy zaczął spuszczać wieko trumny, wtenczas to maleńkie dziecko płaczliwie zawołało trzykrotnie: — Mamo, o Mamo, o Mamo — Ile w tym płaczu i w tym słowie kryło się uczucia i żałości. Bogu jedynie wiadomo. Obecni od płaczu się zanosili. Maluśka się uspokoiła. Lecz na cmentarzu, ta rzewliwa scena znów się powtórzyła. Kiedy spuszczano trumnę do zimnego grobu, po raz drugi biedne dziecko znów krzyknęło boleśnie: "Mamo — o Mamo — o Mamo." Ciężkie wieko trumny, zakrywając oblicze matki, i głęboki grób w którym na zawsze znikła postać matki, tak głęboko przemówiły do serca biednej sieroty, że to maleństwo niebu się skarżyło tak żałośnie. Zrozumiała, że matka to — wszystko.
W następującym obrazku może niejeden ze słuchaczy znajdzie pewne podobieństwo. — Michał opuścił wioskę rodzinną i matkę wdowę z rodzeństwem, z powodu chleba. Miał jechać do Ameryki. Cała rodzina odprowadziła Michała poza wieś; tam u stóp krzyża na rozstajnej drodze, go żegnano. Matka tzewliwie płacząc, uściskała, i pobłogosławiła. Przyjechał do Ameryki. Tak pracował na chleb, że całkowicie wiarę utracił. Do pewnej mocno podejrzliwej partii się zapisał. On jeden uważał się za oświeconego postępowca. Na zewnątrz, naocznie niby wszystko w porządku; wewnątrz jednak, gotowało się. Postanowił po wojnie powrócić do stron ojczystych, do matki. Przypadkiem do wsi rodzinnej kroczył tą samą drogą, jak lata temu kiedy matkę opuszczał. Ot, nawet na tem samem miejscu, stała Męka Pańska. To już było za wiele dla tego niby zatwardziałego postępowca. Wzruszony, jęknął cichuteńko, padł na ziemię, obejmując krzyż: łzy z oczu trysnęły, a usta mimowoli zaczęły szeptać słowa modlitwy, którą za młodu odmawiał. I zrobiło mu się tak miło i błogo, jak dziecku, tulącemu się do piersi matczynej. Czuł jak nienawiść, rozgoryczenie i zniechęcenie do ludzi, które go dotychczas dniami i nocami dusiły, spadły z piersi jego. Podczas gdy Michał tak się korzył, jakaś niewiasta już w starszym wieku, szła krokiem powolnym ze wsi ku polom. Ręce jej się trzęsły, nogi pod nią się uginały. Przechodząc obok krzyża i ona przyklęknęła obok nieznajomego. Wzrok staruszki widać był już mocno osłabiony, bo chociaż oczy spoczgły na twarzy podróżującego, patrzała jakby w dal. Nie, twarz jej przybladła, w mgnieniu oka zapromieniła się. Z ust starowiny wyrwał się nagle jeden okrzyk radości: To mój Michałek, to moje dziecko! Na ten głos Michał zerwał się z klęczek, jednym susem skoczył do zdumionej matki, padł przy niej jak kłoda i zaczął całować stopy odnalezionej matki staruszki, wołając "Mamusiu moja serdeczna — mamusiu moja droga". Z oczu matki i syna popłynęły łzy radości. Michał, całując twarde i spracowane ręce matki, połykając własne łzy gorzkie, nieco skruchą złagodzone, skarżył się jak lata temu, kiedy chłopcem był: Mamusiu jedyna, już teraz kiedy Bóg dobry i miłosierny pozwolił mi do was powrócić, przyrzekam, że więcej was nie opuszczę, ale do śmierci pracować dla was i wam służyć będę. Sporo zawiniłem, lecz ufam, że mi przebaczy i odpuści. Biedny i ciemny byłem, a więc niesumiennych i złych usłuchałem, lecz przyrzekam wam, że więcej nie dam się na złą drogę sprowadzić. Znów syn rzucił się w objęcia matki, a łzy skruchy i radości z oczu ich spłynęły. Jeszcze jedna dusza Boga odnalazła, dzięki pamięci i modłom cnotliwej i pobożnej matki.
Przesuwam następnie przed oczyma waszymi obrazek matki-wdowy i syna jedynaka. Od śmierci męża, syn jej był dla niej całym światem! Dla niego żyła, dla niego pracowała, o nim śniła. Biedna robotnica. Jedynak jej musi mieć lepiej na świecie. Pośle go do szkół. On jej nie zawiedzie. Stanie się sławnym, wybije się na jakie szczytne stanowisko. Świat będzie go podziwiał. Do szkół też jedynak wyjechał. Biedna wdowa już teraz pracowała, nie tylko dniami, lecz wieczorami i nocami. Zarabiała wcale nieźle, gdyż śliczne hafty i koronki znajdowały chętnych kupców. Ostatniemi czasy oczy nie dopisywały. Nic to. Syn jej jest nie tylko światłem oczu, lecz i duszy. Nigdy może żadna osoba nie modliła się tak serdecznie i żarliwie, jak ta biedna matka. Sama pojąć nie mogła tego zadowolenia, jakie ogarniało jej duszę: duszę tej prostej i pracowitej matki, która mozoliła się nad jedwabnymi nitkami, aby jedynakowi do szczęścia dopomóc, aby mu utorować drogę do nabycia sławy i honorów. Biednaś ty matko moja. W tej chwili słyszy głośne i natarczywe pukanie do drzwi. Otwiera. Przed nią stoi listonosz i podaje list polecony. Drżącą ręką otwiera kopertę. Czyta: "Z bólem serca donoszę łaskawej pani, żeśmy zmuszeni byli syna wydalić ze szkoły za pijaństwo i awantury, które z kolegami uprawiał przez ostatnie sześć miesięcy." List pada na podłogę, a ona na krzesło: kurczowo zaciska ręce i płacze. Widzi grób, a w nim wszystkie swoje radości, marzenia i nadzieje. Powstaje z krzesła, idzie do biurka, na którem stoi pasyjka, klęka, skłania głowę i modli się. Czuje, że cały jej świat zarwał się i runął w przepaść. Ręce stają się zimne i sztywne, łzy stygną na zimnych jak lód policzkach. Sinymi ustami żali się niebu: Boże, syn mój mnie zawiódł. Syn, któremu moje życie i siły poświęciłam. Dziecko moje własne, to mi uczyniło. Gorycz, że syn wszystkie jej nadzieje zniweczył, że starania i poświęcenia lekceważył, że względu najmniejszego nie okazał, gorycz zbierała się w tym sercu matczynem, wzrastała i już do ust cisnęły się straszne słowa przekleństwa na syna marnotrawnego. W tym drzwi skrzypnęły, matka z trudnością powstaje, patrzy
zdziwiona, cofa się. W progu staje syn, winowajca! Kto wie, może już żałuje uczynków swoich. Rzuca się przed nią na kolana i wita ją jednym, krótkim słowem: Mamo! Jakiś ból, jakaś żałość targnęła go za gardło, więcej wykrztusić nie może. A ta matka, co przed chwileczką nieomal go nie przeklęła, bierze jego głowę w obie ręce, tuli ją do piersi; nic się już więcej nie wypytuje, o nic go już nie posądza. Odczuwa ból i zniechęcenie syna swego, rozumie, że jeśli kiedy to dziś to jej dziecko szuka i potrzebuje jej rady, pomocy i pociechy. Widzi, że gdyby go teraz odtrąciła, zginąłby może i w czasie i na wieki. Święta i cudowna miłość matki umie przebaczyć, potrafi zapomnieć! Kiedy Bóg patrzał na tę scenę rzewliwą, zdaje się, uśmiechnął się dobrotliwie, a Anioł Stróż w księdze żywota, złocistemi literami wypisał: Znów matka przebacza, bo dziecko miłuje. — Zaprawdę tylko miłość matki, szczególnie w czasach naszych, błyszczy jak kamień kosztowny. Miłość matki to cud, często nam niezrozumiały. Miłość matki umie rany zagoić; z rozpaczy wyrwać; z błędnej drogi sprowadzić, gniew nie tylko ludzki, lecz nawet i boski przebłagać. Najbiedniejsza i najprostsza matka dokonuje cudów w duszach swych dzieci. Drogo, bardzo drogo to ją kosztuje, a jednak w ukryciu i cichuteńko całe swe życie w jedną bezustanną ofiarę zamienia.
Świat śpiewa hymny pochwalne na cześć bohaterów i uczonych, a o matkach zapomina. Czyja to zasługa, że mieliśmy i mamy olbrzymów umysłowych w każdej dziedzinie? Matek naszych! Abraham Lincoln tak mówił: "Wszystko czym jestem i czym mam nadzieję zostać, zawdzięczam mojej anielskiej matce." Sławny wynalazca, Tomasz Edison, twierdził: "Jestem dziełem mojej matki! Była ona tak wytrwała, tak szczerze pewna mojej wartości, czułem, że mam dla kogo żyć, i że ją zawieść byłoby niegodziwością." Marszałek Polski, Józef Piłsudski, oświadczył: "Wszystko czegokolwiek w życiu dokonałem, zawdzięczam mojej matce." Ślicznie też pisał Jerzy Washington. Oto jego słowa: "Dla człowieka, który miał dobrą matkę, wszystkie niewiasty, przez pamięć na nią są święte."
Młodsi i starsi, niech przed oczy wasze przesunę obraz waszej matki. Przypomnijcie ją sobie. Jak się koło was krzątała. Jak o was dbała. Ta matka była dla was lekarzem i pielęgniarką; stróżem i adwokatem, ba, nieraz i służebnicą. Dla niej nie było odpoczynku, ni we dnie, ni w nocy. O sobie zapominała, aby wam dobrze było. Sobie odmawiała, wyście korzystali. Z wami płakała z wami bolała; wasza radość była jej uciechą, wasz smutek jej smutkiem! Może czytać i pisać nie umiała — ale królewskimi cnotami jaśniała: może biednie się ubierała, lecz w sercu nosiła majestat niebiański! Szczęśliwe wy dzieci, które w dniu dzisiejszym macie przy boku, matki wasze, te istoty które po Bogu, najdroższe i najmilsze wam być powinny! Bądźcie im wdzięczne za wszystko co dla was uczyniły. Może niejedna z nich dziś już staruszka. Miejcie dla niej serce. Bądźcie jej pociechą. Posłuchajcie jak w poemacie zatytułowanym: "O Cześć Ci Matko." śpiewa Jan Sass:
O cześć ci matko, któraś na swym łonie
Wykołysała nowe pokolenie.
Niech w hołdzie dzisiaj świat pochyli skronie
Za trud, za pracę i za poświecenie.
Przyszłość Narodu, każdy wam to powie,
Spoczywa tylko na ramionach Matki,
Za nic są mędrcy i profesorowie.
Jeśli przestaną wychowywać dziatki.
O cześć ci Matko! ty pełna miłości,
Co tylko umiesz kochać i przebaczać,
A choć od dzieci doznajesz przykrości.
Pragniesz je zawsze opieką otaczać.
Dla szczęścia dzieci wszystko poświęciłaś
Za rękę wiodłaś do szczęścia i sławy,
Tyś sławnych tytanów na ręku nosiła.
Co zdobywali berła i buławy.
Tyś mędrców świata piersią wykarmiła
Którzy badają przestrzenie wszechświata,
Tyś dla nich swoje życie poświęciła
Ich sława, tryumf dla ciebie zapłata.
Wy syny, córki, co wam matki żyją
Cześć im oddajcie za troski niezmierne
Choć was świat zdradził, przeciwności biją
U matki zawsze macie serce wierne.
Wiec im oddajcie miłość i szacunek,
Niech dobre dzieci staną przy nich wkoło,
Niech ich nie trapi smutek i frasunek
A świat przed Matką niech pochyli czoło!
Dzieje narodu polskiego w szczególny i dobitny sposób wykazują nam czym była i czym jest Matka-Polka. Ona to tchnęła w serca polskich dzieci, ducha waleczności, odwagi, poświęcenia, ofiarności, a nawet męczeństwa! Syny i córy polskie, dla wiary i ojczyzny ginęli przykuci do taczek, w kopalniach syberyjskich, w cytadelach moskiewskich, w ponurych więzieniach pruskich. A w ostatniej zawierusze światowej, kto, jeśli nie polskie matki, składały na czole syna wraz z pocałunkiem, znak krzyża świętego i z bolesnym uśmiechem a krwawiącem sercem, wysyłały ich na front bojowy? Ten młody polski żołnierz, konał w transzach, ze spokojnym uśmiechem na ustach, wymawiając to słodkie słowo. Matko, o matko moja! Albo w najeździe bolszewickim, kiedy hordy nowoczesnych kozaków przelały się przez granice Polski i groziły zniszczenie całej kultury i cywilizacji, matki Polki, wysyłały pod Lwów żołnierzyków polskich, nieletnich synów i córki, i ci chłopcy i te dziewczęta "orlęta Lwowskie" światu całemu dały świadectwo, czym jest Matka Polka! Niech każdy naród swe matki wychwala, nasze matki zasługują sobie na najzaszczytniejsze honory, na najgłębszą cześć i na najwdzięczniejszy szacunek, bo matka-Polka, to wzór dla świata całego!
Jedna z najrzewliwszych scen o jakiej czytałem opisana jest przez Św. Franciszka de Sales. W liście do Św. Joanny Franciszki de Chantal, opisuje ostatnie chwile swej ukochanej matki. Konając, prosiła go, aby nie oddalał się, lecz aby pozostał przy niej do końca. Ostatnie jej słowa były: "Dziecko daj mi ostatni pocałunek, jako syn; a ostatnie błogosławieństwo jako kapłan." Niedawno temu pewien Biskup tak się skarżył: "Już pięć lat minęło od śmierci mojej matki, a rana w moim sercu jeszcze krwawi." Prawda, pamięć o matce kapłana nie zaginie póki jej syn żyje. Ze wszystkich niewiast, matka kapłana, jak jest najczulej kochana, tak też bywa najserdeczniej opłakiwana. Tak i w tej chwili przede mną przesuwa się postać mojej matki, niestety już nieboszczycy. Już tyle lat temu, jej ciepłe serce, w zimnym grobie spoczęło! Mnie się zaś zdaje, że to dopiero wczoraj, nade mnę się schylała, i coś do ucha mi szeptała. A to już tyle lat minęło od tej, tak dla mnie chwili szczęśliwej. Jak dobrze pamiętam jej konanie, kiedy na nas tak litościwie, załzawionemi oczami, patrzała. Pamiętam jak przez trzy noce, przy jej trumnie, na gołej podłodze spoczywałem, a zamiast spać — gorzko płakałem! Pamiętam orszak żałobny, który jej szczątki, w zimny dzień marcowy, najpierw do kościoła wprowadził, a potem na cmentarz wyprowadził. Przypominam sobie, jak w wieczór pogrzebu, nie wiem czy to był sen czy złudzenie, matka nieboszczyca przy moim łóżku stanęła, i smutnie się zapytała: "Dziecko, dobrze ci jest beze mnie?" Tak przez wszystkie lata do dziś dzień, czułem i czuję się sierotą! Ileż to razy studentów odwiedzały ich matki! A mnie? Chłopcy z radością opuszczali zakłady naukowe, jadąc na wakacje, do domu i do matki! A ja? Brakowało matki przy Pierwszej Komunii św.: nie było jej przy święceniach kapłańskich; nie było jej też przy pierwszej Mszy św. Była jednak zawsze w myślach, w pamięci i w sercun moim.
W dniu dzisiejszym przemawiam do mojej matki, wierszem Kazimierza Ciepiela:
Matko moja, gdy sobie wspomnę chatki progi.
To Ciebie widzę każdej nocy we śnie,
Gdyś mnie żegnała w nieznane drogi,
I płakałaś boleśnie.
Matko moja, gdy sobie wspomnę onego rana.
Gdy się szaro robiło na świecie,
Stałaś na progu chatki zadumana,
I łkała jak dziecię.
Gdym w progu stanął na pożegnanie,
Chwila ta nigdy mi nie zapomniana,
Gdy się rozległo Twoje płakanie,
O moja Matko kochana.
0 Matko, jak straszne nasze losy.
Ciągle za Tobą ma dusza czuje,
Kocham serdecznie Twoje siwe włosy,
I twoją stopę całuje.
Tęsknie do Ciebie serdecznem westchnieniem.
Sny o Tobie miewam tu nie rzadko,
Tyś najdroższem dla mnie imieniem,
O moja kochana matko.
Jeszcze jedno krótkie pytanie: coście wy, dzieci, w dniu dzisiejszym uczyniły, aby matkom waszym okazać, że w was biją serca wdzięczne i kochające? Czyście dały jej jaki podarunek? Czyście się za nią pomodliły? Czyście na jej intencje ofiarowały Komunię św.? Jeśli nie, to przynajmniej teraz ją uściśnijcie i złóżcie wdzięczny pocałunek na jej czole. To każde z was uczynić może. Pamiętajcie też, że nie tylko raz do roku, lecz w każdym dniu, obowiązkiem waszym jest, szanować, kochać i uwielbiać matkę waszą, a wtenczas w nagródę ludzie was podziwiać będą, a Bóg wam pobłogosławi!
Teraz proszę przyklęknąć i mówić za mną:
Dzięki niech Tobie będą, Boże litościwy, żeś dal mi matkę tak troskliwą o moje dobro i powodzenie. Rozumiem, że moją wdzięczność nie mogę w inny sposób okazać jak serdecznym przywiązaniem i chętnym posłuszeństwem. Daj mi łaskę, abym zawsze tak względem matki się mógł zachować, abym nigdy jej nie zasmucił. Obdarz ją Boże łaskawy zdrowiem i długiem życiem. Pociesz ją wśród trudów i cierpień, jakie dla mnie ponosi, a mnie, Boże miłosierny, wspomagaj łaskami, abym wiernie moje powinności względem matki umiał i chętnie chciał spełniać i tak abym kiedyś wraz z moją matką, w szczęśliwości wiecznej, Ciebie, o Boże, na wieki chwalił. Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz