Witam Was Zacni Rodacy i Miłe Rodaczki słowami: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Przez ostatnie kilka niedziel mówiłem o małżeństwie i jaka jest nauka Kościoła względem małżeństw chrześcijańskich i mieszanych. W ubiegły poniedziałek, poczta przyniosła mi list polecony z Chicago od pewnej panienki, Polki, która niestety już jest stracona dla polskości, i wnet straconą będzie dla Kościoła. Tłumaczę dosłownie z angielskiego:
Wielebny Księże Justyn:
"Na cóż winić młodzież polskiego pochodzenia, za mieszane małżeństwa? Przecież ta młodzież ma oczy i widzi. Czy to nie wina drugich? Przykład dobry u nas. Nasz ojciec jest nie tylko pijak, ale krzywdzi całą rodzinę; mimo ciężkich czasów gotuje sobie wódkę i razem z naszą matką przepija co my zapracujemy. To ma być nasz ojciec i nasza matka? Dom nasz? Gołe ściany i podłogi! Cóż dziwnego, że nasz czas wolny spędzamy poza domem i to wśród Amerykanów. Młodzieńcy polscy dobrzy do picia, gemblowania i do wystawania na kornerach i zaczepiania i szydzenia sobie z przechodzących kobiet i dziewcząt. Ja przez dwa lata chodziłam z Polakiem, który mi nieraz ubliżył, lecz kiedy jednego wieczora chciał mnie zmusić do wypicia munszajnu, porzuciłam go; wkrótce rozpoznałam się na zabawie z Irlandczykiem, który chociaż od wiary katolickiej odpadł, grzecznie się ze mną obchodzi i już jesteśmy zaręczeni. Ja nie dbam, że on nie Polak i niekatolik; jestem pewna, ze z nim będę szczęśliwa. Gdybym miała dobrych rodziców i prawdziwy dom, może bym tak nie postąpiła. Do tego mnie zmusili rodzice katolicy i Polacy. Proszę wybaczyć ton tego listu, ja w moim ojcu i w mej matce, nie widzę musu nazywać się katoliczką i Polką."
Niestety, że to wyznanie zniechęconej i poniekąd pesymistycznej panienki, to już, w czasach naszych, nie głos wyjątkowy i pojedynczy, lecz coraz częstszy i ogólniejszy. Proszę was, ja nie rzucam kamieniem potępienia ani na starszych ojców ani też na starsze matki; ja nie mam zamiaru uniewinniać młodszych ojców i młodsze matki, lecz najpierw przedstawię ogólnie obowiązki męża i żony, ojca i matki; potem rozpatrzymy szczegółowo pewne dziwne zdarzenia wśród naszego społeczeństwa; pokażę wam ich źródła i ich skutki. Oto tytuł dzisiejszej mowy:
OBOWIĄZKI MAŁŻONKÓW I RODZICÓW
W kościele na najwyższym stopniu ołtarza, w obecności rodziców, rodzeństwa, krewnych, znajomych i przyjaciół, klęczą mężczyzna i niewiasta. Kapłan związał ich prawe ręce stułą.
Słuchajcie słów uroczystej przysięgi, które mężczyzna powtarza za kapłanem: "Ja, biorę sobie ciebie za małżonkę i ślubuję ci miłość, wiarność i uczciwość małżeńską, oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci." A teraz mówi niewiasta: "Ja, biorę sobie ciebie za małżonka i ślubuje ci miłość, wiarność i uczciwość małżeńską, oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci."
I oto w tych kilku minutach zamykają się wrota życia pojedynczego, a otwiera się brama życia małżeńskiego. Mąż i żona odchodzą od ołtarza, niosąc ze sobą nowe i wspólne obowiązki, miłości, wiary i uczciwości. Przysięga wzajemnej miłości wymaga, aby mąż żonę, a żona męża miłowała miłością najwyższą, wyłączną, ofiarną i dozgonną. Wyłączną, a więc większą aniżeli się kocha przyjaciół, rodzeństwo, a nawet ojca i matkę. Tego wymaga sam Bóg, mówiąc: "Przeto opuści człowiek ojca swego i matkę swoją, a przyłączy się do żony swojej, a będą dwoje w jednym ciele." Ofiarna miłość wyklucza egoizm czyli samolubstwo, a zmusza do wzajemnej pomocy, bo inaczej jak już czytamy w Starym Testamencie: "Jeden budujący, a drugi psujący —- cóż w zysku mają, jedno pracę? Jeden modlący się, a drugi przeklinający: któregoż głosu Bóg wysłucha?" Ofiarność ta potrzebna jest szczególnie w smutkach, bólach, krzyżach i cierpieniach. Wierność to znaczy wolność od przywiązania do innej osoby. Oprócz tych są jednak obowiązki poszczególne tak męża jak żony. Mąż obowiązany jest starać się o utrzymanie żony i dzieci przez staranną pracę i unikanie marnotrawstwa w jakikolwiek sposób. Mąż obowiązany jest okazywać cierpliwość i łagodność swej żonie, pamiętając, że żona to nie żadna niewolnica, lecz współtowarzyszka, i iść z nią powinien równym krokiem, trzymając ją pod rękę, a nie depcąc po niej. Ze strony żony wymagane jest gospodarstwo i staranna praca wokoło domu. Leniwa żona to trucizna pożycia małżeńskiego i plaga dla otoczenia. Żona niegospodarna, to zakała i ruina szczęścia małżeńskiego. Żona powinna być do tego, zgodna, cicha i oszczędna. W Piśmie św. znajdujemy opis mężnej kobiety, o której tak pisze Biskup Landroit: Gdzie jest mężna kobieta?
Kobieta, która się opiera burzom i ciosom, jakie często w życiu
spotykają? Kobieta, która nie ugnie czoła przed smutkiem, ani przykrością, ani przed domowymi kłopotami, co nieraz bolą jak
żądła komarów. Kobieta mężna, która niezachwianie, spokojnie i rozsądnie kieruje nawą domową i każdą pracą, która gospodarstwa z oka nie spuszcza, nie zaniedbuje dzieci i nie zapomina o żadnym z tych niepochwytnych szczegółów, przesuwających się w życiu jak chmurki po niebie? Gdzie jest mężna niewiasta, której nie złamią nieszczęścia, straty materjalne, i która niezwyciężona wśród burzy i grzmotów stoi na opoce wiary, nadziei i miłości jako latarnia wśród morza, blaskiem swoim wskazując drogę nieszczęśliwym rozbitkom. Gdzie ona jest? Szczęśliwy, stokroć szczęśliwy, kto obejrzawszy się wokoło, ujrzy ją przy sobie. Odpowie: "Oto ona."
Teraz powracam do listu, przytoczonego na wstępie mej mowy. Czy ojciec i matka owej biedaczki zniechęconej, są okazami dzisiejszych matek i ojców? Nie, Bogu dzięki! Chociaż prawda, mamy sporo takich nieszczęśliwych rodzin. Otóż powraca do domu głowa rodziny. To nie mąż lecz kat; to nie ojciec tylko sędzia. Przekracza próg, a na widok jego oblicza zachmurzonego, żona blednieje, a dzieci cofają się zmieszane do następnej izby. Zdaje się, że to nie człowiek, lecz burza. Najpierw mruczy, potem wrzeszczy, a wreszcie huczy i buczy jak trąba jerychońska. Kto mu wygodzi? Nikt. Wszystko mu w drodze, wszystko mu zawadza; wszystko krytykuje, na wszystko wygaduje. Chodzi po izbie jak tygrys w klatce. Niech nas Bóg broni od takiego męża i zachowa od takiego ojca! Cóż dziwnego, że starsze dzieci z domu zmykają, wieczorne godziny po narożnikach i po teatrach spędzają.
— Drugi obrazek: głowa rodziny, z pracowitego i uczciwego, zamieniła się w gorzelnika. Na strychu znajduje się jego skarb najdroższy. Miłość żony znikła, miłość dla dzieci uciekła. Całe jego upodobanie i zamiłowanie owija się naokoło kociołka, w którym gotuje się berbelucha. Dom jego zamienił się w jaskinię pijanic i pijaków. Gorszące mowy, hałaśliwe zebrania, hańbiące zachowanie się. Piekło rodzinne dla żony i dzieci. Czy taki ojciec nie wypędza swe dzieci na ulicę, lub nie zmusza je do szukania niegodziwych rozrywek, w podejrzanych miejscach, wśród nieodpowiednich towarzyszy?
Trzeci obrazek, mąż i ojciec stracił wiarę. Wmówiono w tego biedaka, że człowiek bez Boga i bez wiary to wzór postępu i oświaty. Naturalnie przestał chodzić do kościoła, obrazy ze ścian pozrywał, już się więcej nie modli. Szydzi sobie z pobożnej żony, ubliża jej na każdym kroku; dzieciom zabrania chodzić do kościoła, bluźni Bogu. Dziwicie się, że dzieci nie chcą w domu siedzieć, tylko spędzają wolne chwile gdzie indziej? I co często się dzieje? Tłumaczyć nie potrzeba. To jedna strona medalu rodzicielskiego. A czy druga lepsza?
Posłuchajcie tego listu: W domu moim dzieją się rzeczy nie do uwierzenia. Mamy cztery córki, dobre dzieci. Moja żona włóczy się tylko z sąsiadką. Jest jej milsza jak własna rodzina. Zaledwie córki wyjdą do szkoły, żona leci do sąsiadki, przesiaduje godzinami i prowadzi rozmaite plotki. W domu nieporządek i brud. Nie mogę nic mówić, bo grozi, że pójdzie precz. Dwadzieścia dwa lata pracuję, nic nie mamy. Czy ja mogę mieć serce do takiej żony?"
Albo: "Moja żona ani jednego wieczora nie spędzi w domu. Zostawi troje dzieci i mnie, idzie do towarzyszek, gdzie grywają karty albo chodzą do teatrów. Mówi że jej się też należy rozrywka. Czy ja mam na to pozwolić? Ja myślałem, że będę miał żonę, a dostałem gemblerkę i aktorkę."
Albo: "Proszę ojca, przemówić kilka słów do mojej żony. Mimo, że mamy własny dom i czworo dzieci, ona zapisała się do jakiegoś klubu. Trzy i cztery razy w tygodniu zostawia wszystko i jedzie na jakieś mityngi. Powraca zawsze nad ranem, lecz nie zawsze za trzeźwa. Ja muszę dziećmi się zajmować, a o godzinie szóstej wstawać i do roboty iść. Czy to żona i matka?
Albo: "Jest nas ośmioro dorosłych dzieci. Tata na picie to ma, ale aby nam kupić radio to nie ma. Mama nasza nic nie lepsza, umie tylko na nas krzyczeć. Czy nam miło być w domu? Wieczorami wychodzimy i nie powracamy aż tata i mama śpią, bo tylko wtenczas mamy spokój."
Albo: "Mój brat, na którego mój ojciec nie mógł patrzeć, ponieważ od trzech lat nie pracował, był wzięty do więzienia. Ja się pytam czy to nie wina naszego ojca wina. We dnie mój brat przebywał w "pool-room", gdzie schodzili się gangsterzy, od nich się uczył. Teraz dostał dziesięć lat więzienia. Nasz ojciec teraz go przeklina. Ja też mam zamiar dom opuścić, bo tego znieść nie mogę!"
Powiecie wy mi na to, może są tacy ojcowie i matki, pomiędzy starszymi rodzicami, lecz nie pomiędzy młodszymi. Pokażę wam kilka prawdziwych kwiatuszków, i to nie bardzo wonnych. W pierwszy lepszy wieczór stańcie obok jednego z teatrów w waszej dzielnicy. Co ujrzycie? Młode mężatki, często z niemowlęciem na ręku, pchają się jak na odpust. Młode matki, które zostawiają dzieci pod opieką męża lub nawet babci, i idą na "movies", gdzie uczą się wszystkiego, oprócz jak być uczciwą żoną i wzorową matką. Idźcie na tańce i zabawy! Cóż tam zobaczycie, młodych mężów i ojców, którzy zostawili ślubny pierścionek w domu, a tu głowy zawracają płochliwym i naiwnym dziewczynom. W domu młoda mężatka i matka gorzko płacze, a ten wzorowy mężulek, tak jak za czasów kawalerskich z jakąś "shebą" tangu je i foxtrotuje jak młody Turek. Dla żony swej i dla matki jego dziecka, trucizną jest; dla obcych, słodki jak miód. Własnej żonie do ostatniego cencika odrachuje, tu jest pan i obficie funduje, z dolarami się nie licząc! Śladami takich żon i takich matek, takich mężów i takich ojców idą nie setki lecz tysiące par, w dzisiejszych czasach, zostawiając za sobą ruinę moralną i społeczna. Jak już nieraz twierdziłem i dziś śmiało powtarzam, niknie rodzina, ginie dom, zamiera małżeństwo, a z tego wszystkiego wyrabia się dziwoląg nam niezrozumiały, jakiś nowy typ męża i żony, ojca i matki. Jaka mać taka i nać. Jaki ojciec taki syn - jaka matka, taka i córka!
Zasada wśród naszej młodzieży przez lata zasiewana, dziś plon obfity wydaje w małżeństwach. Zasada ta, można mówić zamieniła się w religię używania. Jak pisze pewien uczony "w takich warunkach fundamenty domu, rodziny coraz szybciej się rysują, coraz głębiej i groźniej. O separacjach i rozwodach mówi się dzisiaj z taką naturalnością, jak o tym, że wczorajsza żona jest dziś utrzymanką. Spoidła wielkiego gmachu społecznego trzaskają jak wątłe, strugane dla zabawek patyczki. I gdyby tego konsekwencje odbijały się wyłącznie na dwojgu ludzi, łączących się w małżeństwie, tragizm byłby jeszcze połowiczny, ale konsekwencje odbijają się w sposób jeszcze tragiczniejszy na dzieciach, na przyszłych ludziach i pokoleniach. Nieszczęście narodowe pod dachem rodziny idzie w świat, jak morowe powietrze z hasłem: "życie dla użycia". Wszystko sprzysięgło się, aby wartość role i znaczenie kobiety skoślawić, zniwelować i sprowadzić do minimum, a przystosować do osobistej wygody przekonań i pojęć. Scena, książka, rzeźba, obraz — obniżają wartość kobiety. Ani jeden autor, ani jeden malarz z najnowszej doby u nas, nie przedstawiają nam kobiety jako matkę, żonę i siostrę, spełniającą co dzień dobre, nieznane i nieocenione bohaterstwa w czterech ścianach swego ogniska, lecz jako bohaterkę skandalu i romansu. Na ten przewrót w pojęciach o nowoczesnej kobiecie złożyło się wiele powodów. Obniżenie uczuć religijnych, zmaterializowanie pojęć i dążeń człowieka, ubóstwianie rozumu ludzkiego, żądza używania życia, silnie i nad miarę rozbudzony indywidualizm, wszystko to utworzyło typ kobiety, naszym przodkom nieznany.
Jaka rodzina, taki naród. Nic wiec dziwnego, że skutek jest, bunt dzieci przeciw powadze rodzicielskiej, oraz załamanie poczucia obowiązków małżeńskich, jednym słowem w rodzinach samowola i swawola, anarchia i wolna miłość. Nieomal też każdy dziś bierze sobie życie lekko, i dlatego na wszystko sobie zezwala. A jednak zło jak fala od brzegu odbita wraca się i wracać się musi, karząc surowo tych, którzy to zło popełnili, karząc ich ruiną materialną i fizyczną. Ostatnia bezprzykładna w dziejach wojna, czy nie jest także dla ludzkości tą srogą powrotną falą karzącą za wiele występków? Ludzie ubiegali się za wykwintem rozkoszy, szukali największych wygód, żyli w próżniactwie, a potem znosić musieli niebywałe męki na placu boju, w okopach, w obozie jeńców, w szpitalach. Oficerowie rosyjscy rzucali swych żołnierzy w największy ogień, gdzie ich zostawiali bez komendy, a sami chronili się w bezpieczne miejsca, gdzie grali w karty lub zapijali się szampanem, a przyszedł czas, że rewolucyjni żołnierze wyszukiwali wojskowa starszyznę, aby się nad nią w osobliwy sposób znęcać, rżnąć, krzyżować, tysiącami rozstrzeliwać i topić. I tu, niestety, prawem solidarności, z winnymi i niewinni cierpieć musieli. Historia po prostu krzyczy na nas, abyśmy się już raz nauczyli, że powrotna fala jest ciężka i silna, która często rozbiciem grozi, a nieraz w rzeczywistości rozbija. Zastosujmy tę prawdę do dzisiejszych małżeństw. Otóż mąż ladaco, próżniak, niedowiarek. Żona dbała tylko o stroje i rozrywki; lubująca się wyłącznie w sprawach towarzyskich. Cóż można się spodziewać od takiego małżeństwa? Powierzchownie może on uchodzić za pana, a ona za panią. W rzeczywistości? Mogą ubierać się najgustowniej i najmodniej, lecz to daleko, bardzo daleko od wzorowych małżonków. A jeżeli w takiej rodzinie jest jedno lub dwoje dzieci, kto i kiedy będzie z nich miał pociechę i korzyść? Ani rodzice ani społeczeństwo; ani Bóg ani naród.
Benjamin Franklin był nie tylko wielkim badaczem przyrody i wynalazcą gromochronu, lecz zarazem obserwatorem życia i głęboko wierzącym. Ułożył on napis, który pragnął, aby wyryto na jego nagrobku: "Tu spoczywa ciało Beniamina Franklina, jako oprawa starej księgi, z której treść wyjęto. Nie zginęła jednak księga, lecz tak, jako wierzył, pojawi się znów kiedyś w nowem ulepszonem wydaniu." Ten Franklin przypatrywał się przez dłuższy czas z okna swego mieszkania kilku robotnikom przy budowie gmachu. Zwłaszcza jeden z nich zwrócił jego uwagę swym dobrym humorem. Zawsze był wesoły. Nieraz robota była ciężka; często pracował w słocie i niepogodzie; chociaż przełożeni z nim się zgryźliwie i dokuczliwie obchodzili. Zdziwiło to Franklina: pewnego więc dnia zbliżył się do owego robotnika i bez ogródek zapytał się go, co jest powodem jego zadowolenia i dobrego humoru, wśród tej uciążliwej roboty. I odebrał dziwną odpowiedź: "Tej tajemnicy dokazuje moja żona, najlepsza kobieta pod słońcem. Gdy rano idę do roboty, całuje mnie na pożegnanie i mówi: Niech cię Bóg ma w swej opiece. Nie utrudzaj się zbytecznie, dbaj o swoje zdrowie! Gdy zaś wieczorem znużony wracam do domu, oczekuje mnie już w progu wraz z dziećmi, wita mnie miłym uśmiechem, wypytuje czym bardzo wymęczony. W domu wszystko jest czyściutko i w najlepszym porządku. Smaczna kolacja już czeka na stole. Nigdzie mi nie jest tak przyjemnie jak w domu przy żonie i dzieciach. I w tym leży tajemnica mej wesołości."
— Takie żony, takie małżeństwa i takie rodziny dziś nie są w modzie. Dzisiejszy "Pa" należeć musi do niezliczonych klubów i towarzystw, tam spędza nie tylko godziny wieczorne lecz i całe noce; naturalnie trzeba się rozerwać; albo dzisiejszy ojciec, co wieczór pędzi, jakby go cały pułk historycznych polskich huzarów gonił, do przyjaciela, aby nauczyć się silniejszego i mniej śmierdzącego sztofu gotować, bo przecież trzeba się rozerwać; dzisiejsza "Ma" należy do rozmaitych kółek, towarzystw i zrzeszeń, a więc każde popołudnie i często wieczorem całe godziny spędza na przyjęciach i parties, bo trzeba się rozerwać; nawet starokrajskie "babcie", już też zżyły się z tą modą, bo przecież trzeba się rozerwać. Młodzież nasza?
Światek nie piątek; deszcz czy pogoda, mróz czy ciepło, chociaż grzmoty biją i pioruny uderzają, nasze Zosie, Marynki, Elżbietki, Stefki i Genie, wieczór w wieczór, dzień w dzień, gonią do teatrów i na bale; na zabawy i parties, bo muszą się rozerwać. Wcale wstecz za nimi nie pozostaje nasza polska kawaleria. Ta zna tylko jedno: polowanie! Wysmarowana, wypomadowana, wyperfumowana, zapełnia sale taneczne, hale bilardowe albo urządza ze siebie publiczna wystawę i pośmiewisko po narożnikach ulic.
— W domu kto pozostaje? Może Burek albo kotek, lecz często nawet i tych, rozgniewany ojciec lub zaperzona matka, z domu wyrzucają. Dziś późnymi godzinami dzieci siedmio lub ośmioletnie po ulicach się wałęsają. Wszystko musi się rozerwać. Cóż dziwnego, że rozrywają się związki małżeńskie, że rozrywa się łączność rodzinna, że zanika dom i życie domowe.
O jak dobrze pamiętam ja inne czasy, inne zwyczaje i inne obyczaje. Wieczór letni. Domek w polu. Przy ławeczce siedzi gromadka dzieci, przed nimi książki i zeszyty. Dzieci zajęte nauką. Na wygodnym krześle, po całodziennej i ciężkiej pracy odpoczywa sobie nasz tatuś. Pali sobie tanie cygaro i czyta polską gazetę. W pobliżu mamusia w kolebaczu narządza, zaszywa lub hekluje. W pół do dziewiątej. Starsze dzieci przesłuchują młodsze na jutrzejse lekcje. Starszych wysłuchuje tata. Zegar bije dziewiątą. Przekąska; chleb z masłem, szklanka mleka i owoce. Wspólny pacierz. Każde z dzieci całuje tatę i mamę, dobranoc, śpijcie z Bogiem i na spoczynek. Ja i moja siostra, starsi wiekiem, mamy pół godziny łaski, czytamy więc polskie książki, szczególnie Sienkiewicza: nieraz kłócimy się, ale półgłosem, aby rodzice nie usłyszeli. I tak dzień po dniu, rok po roku! Prawda w dostatki żeśmy nigdy nie opływali, lecz z głodu też żadne nie umarło. Może tam tata i mama mieli pomiędzy sobą jakie nieporozumienia, lecz myśmy nic nie słyszeli. Tata nasz był nie tylko naszym generałem, lecz często naszym rówieśnikiem. Kiedy rozkazał, ten rozkaz był w mgnieniu oka wypełniony. Mama nawet rozkazywać nie potrzebowała. Bracia ze siostrami naczynia myli, przy praniu i prasowaniu sobie pomagali, podłogi szorowali. To była rodzina, bo byli rodzice! Cóż dziwnego, ze będąc w szkołach z jaką niecierpliwością rachowałem już nie dni, lecz nawet godziny, które mnie dzieliły od cichego i spokojnego domku rodzicielskiego, gdzie uśmiechnięte witały mnie twarze , a serca drogie i kochające ciepłem serdecznym mnie otaczały. Po ukończonych wakacjach, ze łzą w oczach opuszczałem progi domu rodzinnego jadąc pomiędzy obcych, gdzie na każdym kroku napotykałem troski, przeciwności i zawody. Pozwalam sobie tu przytoczyć słowa Kardynała Hlonda: "Nic wreszcie tak nie krzewi wysokiej, szlachetnej, nadprzyrodzonej kultury, jak działanie dobrego domowego środowiska; spod jej dachu wychodzą ludzie trzeźwi, wstydliwi, roztropni, zdrowi w wierze, w miłości i cierpliwości. Kiedy w ognisko domowe wedrze się skażenie i rozterka, wtenczas gorycz, niezadowolenie, niepokój, oschłość, nieużytość i różne inne choroby zranionych i rozdrażnionych serc sączą się w żyły społecznego organizmu, jak cicha,lecz zgubna zaraza. Zamiast być źródłem łaski, staje się związek małżeński okazją grzechu, zamiast być kolebką ziemskiego szczęścia, staje się dom rodzinny przybytkiem — niedoli."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz