STAJENKA BETLEJEMSKA - pogadanka o. Justyna z 24.12.1933 r.

Witam Was Zacni Rodacy i Miłe Rodaczki słowami: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Każdy kraj na świecie ma święta i uroczystości wyłącznie narodowe. Wygrana bitwa, nadzwyczajne zdarzenie, rocznica urodzin wybitnego męża stanu, głowy państwa, generała, pisarza, poety, muzyka - jest okazją do publicznych demonstracji, uciechy i radości; to samo da się powiedzieć o prowincjach, stanach, miastach, a nawet o wioskach. Narody więc mają swych bohaterów, opiewują ich czyny bohaterskie, historia opisuje ich dzieła poświęcenia i wysiłków, ziomkowie stawiają im świątynie, pomniki, arki trumfalne. Pielgrzymi, gromadnie odwiedzają miejsca ich urodzin, chciwie wsłuchują się w opisy najdrobniejszych szczegółów z ich życia. W jednych to wszystko wzbudza podziw; w drugich chęć wzorowania życia własnego; innych podnosi na duchu, dodaje odwagi w trudnościach i sprzeciwach życia codziennego. Niektórych nawet zamienia w ludzi nowych i szlachetnych, podnosząc ich z kurzów i brudów spodlenia, wskazując im lepszą i szlachetniejszą stronę ludzkości.
Pomiędzy wszystkimi zdarzeniami historycznemi, jest jedno, które nie jest własnością jednego kraju lub jednego narodu. Jest ono międzynarodowe, nie zna granic państwowych, tyczy się całej ludzkości. Rok rocznie, z radosną niecierpliwością jest oczekiwane przez świat i ludzkość. Nie tylko wierzący, lecz nawet niewierzący, odczuwają błogie wpływy tej pamiętnej rocznicy. To uroczysta rocznica przyjścia na świat — Dzieciny Boskiej. To Boże Narodzenie! W dniu jutrzejszym, jak świat długi i szeroki, rozbrzmiewać będzie chwała Dzieciątka Jezus, opowiadana będzie już tak stara, a zawsze nowa, przejmująca i miła historia o przyjściu na świat nauczyciela Boskiego, który Bogiem będąc, przyjął na siebie naturę ludzką, i zamiast przyjść w chwale i z majestatem, światu się ukazał w postaci maleńkiej, słabej i bezradnej dzieciny, w dotychczas mało znanej i biednej mieścinie Betlejemskiej. Niejedni w dniu jutrzejszym myślą przerzucą się do dalekiego Betlejem. , duchu staną przed ubożuchną stajenką, aby podziwiać wielkość i potęge, a zarazem słabość i pokorę, w tej maleńkiej osóbce, której życie i śmierć po wszystkie dni istnienia świata, mówić będą do rozumów i serc ludzkich o szczęściu doczesnym i wiecznym, o początku i końcu każdego, o znaczeniu i ważności duszy ludzkiej. Tak i my wszyscy w dniu dzisiejszym, zastanówmy się nad narodzinami Zbawcy i Odkupiciela rodzaju ludzkiego. Każdy z nas, bez wyjątku, coś wykorzystać będzie w stanie, z rozmyślania nad Bożem Narodzeniem.

STAJENKA BETLEEMSKA

Na wstępie proszę o jedno moich słuchaczy. Usiądźcie sobie wygodnie, przymrużcie oczy i myślą pójdźcie za mną. Cofamy się blisko dwa tysiące lat wstecz do dalekiej krainy. Jesteśmy w ojczyźnie narodu wybranego, lecz tułaczego. Kraj to żydowski, lecz podbity i zwyciężony przez Rzymian. Zwyciężeni uginają się pod jarzmem narzuconem im przez zwycięz-ców. Płacze, narzekania, niezadowolenia i niepokój. Żydzi walczyli nie tylko z obcymi, lecz toczyli zacięte walki wśród samych siebie. Podzieleni byli na klasy: jedni względem drugich pałali zawziętą nienawiścią; mało było miłości i litości, a wiele, aż nadto, surowej i żelaznej sprawiedliwości, która często kończyła się na nieludzkiem okrucieństwie. To co działo się w kraju żydowskim, działo się też po całym świecie. "Ciemności pokrywały ziemie, a mroki narody". Ziemia była raczej dla garstki uprzywilejowanych, a piekłem dla mas. Tysiące nadużywały, a tłumy z braku chleba, śmiercią głodową ginęły. Bunty i krwawe wybuchy łamały pokój i porządek społeczny. Umysły ludzkie błąkały się po manowcach, szukając rozwią¬zania zagadek i tajemnic życia ludzkiego! Życie stało się jakoby książką bez treści i bez celu. Próżnia w umysłach i sercach. Cóż dziwnego więc, że dzieci niepożądane, bezlitośnie na publiczne drogi, psom na pożarcie wyrzucano, albo niemiłosiernie mordowano! Nie dziw, że godność niewieścią zniżono do poziomu zwierząt bezrozumnycb; że starcom odmawiano prawa do istnienia, że niewolników rzucano na pastwę dzikim zwierzętom, że rzucano ich rybom na pożarcie, że związanych w miechach do stawów i do morza wrzucano, że ich bito i katowano, aż wycieńczeni pod ciosami padali! Tak ród ludzki, już nie krokiem powolnym, lecz równo i szybko, kroczył jakoby w żałobnym i ponurym orszaku, na własny pogrzeb, do jednego ogólnego grobu. Naprawdę, że ówczesny świat porównać można do wielkiego cmentarzyska, przepełnionego trupami, zgnilizną i obrzydliwym, a cuchnącym robactwem! — Nagle cud się stał. W małej nieznanej mieścinie przyszło na świat — Dziecię Boże!

Ciemna i przymroźna noc grudniowa. Mieszkańcy Betlejemu, po załatwieniu formalności spisu cesarskiego — śpią. Tam w szopie zapadłej, wśród ciszy nocnej, "słowo stało się ciałem i mieszkało między nami." W pobliżu stajenki, ubodzy pastuszkowie, czuwali nad trzodami: "I oto anioł Pański stanął podle nich, a jasność Boża zewsząd je oświeciła, i zlękli się wielką bojaźnią. I rzekł im anioł: Nie bójcie się, bo oto opowiadam wam wesele wielkie, które będzie wszelkiemu ludowi, iż się wam dziś narodził Zbawiciel, który jest Chrystus Pan w mieście Dawidowem. A ten wam znak: znajdziecie niemowlątko owinięte w pieluszki, i położone we żłobie. A natychmiast było z aniołem mnóstwo wojska niebieskiego, chwalących Boga, i mówiących: Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli. I stało się, gdy odeszli aniołowie od nich do nieba, pasterze mówili jeden do drugiego: Pójdźmy aż do Betleem, a oglądajmy to słowo, które się stało, które nam Pan pokazał. I poszli kwapiąc się, i naleźli Marię, i Józefa i niemowlątko położone w żłobie. A ujrzawszy poznali Słowo."
Otóż cały opis Ewangelisty, przyjścia na świat Zbawiciela, które im był opowiedziane o Dzieciątku tym.
Opis krótki i jasny, na który oczy łzami się napełniają, a serca ludzkie żwawiej i radośniej biją. Po blisko dwu tysiącach lat, rocznica narodzin Chrystusa obudzą w nas uczucia radości, nadziei i szczęścia. Zostańmy na minutę przy stajence. Żłóbek siankiem wysłany. Na sianku dziecina nowonarodzona. Pod jej postacią bezradną i słabą ukrywa się Syn Boży —ludzkości Odkupiciel i Zbawiciel. Stajenka opuszczona i zimna, to pałac mocarza i pana niebieskiego: żłób stał się tronem — pieluszki — szatami królewskiemi. Bieda, niedostatek i nędza. Otaczają Dziecinę —- biedna Matka — biedny cieśla — ojciec przybrany — biedni pastuszkowie, a nawet z biednych istot bezrozumnych najbiedniejsze, bo wół i osioł! Nie dziwota więc, że chociaż do swoich przyszedł, swoi Go ani nie poznali, ani nie przyjęli! — Syn Boży przybrał postać bieduchnej Dzieciny, wybrał sobie ubożuchnych rodziców; wolał narodzić się w u-bogiej stajence, raczył pierwsze pokłony i pierwsze podarunki przyjąć od ubogich pastuszków! - Nie dziw też, że moce ziemskie i mocarze czasowi struchleli. Naprawdę: "Bóg się rodzi, moc truchleje. Pan niebiosów obnażony. Wzgardzony okryty chwałą, śmiertelny król nad wiekami, a Słowo ciałem się stało i mieszkało miedzy nami!" Nie dziw też że nawet taki historyk Chamberlain pisze: "Narodzenie Chrystusa jest datą najważniejszą z całej historii. Żadna bitwa, żadne przejęcie rządów, żaden fenomen natury nie mają takiego znaczenia, żeby można je porównać z krótkiem życiem Galilejczyka. Historia od prawie 2000 lat jest dowodem na to, jak głęboko i wewnętrznie jest uzasadnione, że ów rok nazywamy rokiem pierwszym, i od niego rozpoczynamy liczyć lata. Pod pewnym względem możemy nawet powiedzieć, że "właściwa historia zaczyna się dopiero od Narodzenia Chrystusa."

Zostawmy na razie Betlejem. Prowadzę was do stron ojców naszych. Jesteśmy w Polsce. Wigilia. Ściemnia się. Wszystkie oczy starszych i młodszych ciekawie zwrócone w niebiosa. Otóż ukazuje się pierwsza gwiazdka. Ojciec rodziny, wnosi do izby snop owsa, garść słomy i wiązkę siana. Snopek owsa stawia w kącie izby; siano kładzie częściowo na stół, który matka przykrywa obrusem, nieco siana rzuca pod stół. Teraz wszyscy wykąpani i wymyci, klękają przy stole i mówią pacierz, prosząc o pracę na cały rok. Najpierw ojciec bierze opłatek i łamie się z obecnymi, serdecznie życząc sobie, zdrowia, powodzenia i "fortuny, a po śmierci niebieskiej korony." Matka idzie śladem ojca, a wreszcie dzieci za rodzicami! Siadają do stołu. Jedzenie jest powolne i rozważne, bo przecież to wilia, uroczysty obrządek ludowy. Idzie miska za miską, bo tradycja wymaga, aby w ten święty wieczór wszyscy w zgodzie z jednej wspólnej miski jadali. Barszcz z grzybami, ziemniaki olejem nakraszone, kapusta z grochem, paluszki z olejem, fasola, pęcak z jabłkami suszonemi, kasza jaglana, kluski, gryczana z przegotowanemi śliwkami, pierogi z kapustą i powidłami. Pod koniec wieczerzy wigilijnej, ojciec chociaż fałszywym, zawsze jednak poważnym głosem intonuje kolędę. "Wśród nocnej ciszy". - Po ukończonej kolacji i po zmówionym pacierzu, wszyscy siadają na ławkach, biorą do rąk kantyczkę i śpiewają nasze przecudne i serdeczne kolędy.

Niejeden z Was mili radiosłuchacze, przypomina sobie taką wigilję, spędzoną lata temu w dalekiej Polsce! — Niech dalej snuję przed waszymi oczymi obrazek. Potem wszyscy na Pasterkę. Czasami trzeba było iść całe godziny; a z jaką chęcią i radością, szedł każdy. — Staruszek proboszcz, biały jak gołąbek, wziął Dzieciątko na ręce, a słabym i wzruszonym głosem, zaintonował: "W żłobie leży. któż pobieży", lud podjął zwrotkę i huknął radośnie, iż zdawało się, że kościół się trząsł. Szedł ksiądz i hrabia, szlachcic i wojskowy, urzędnik i zawodowiec, gospodarz i robotnik. Szli wesoło i radośnie, zapominając o różnicach, bo przecież to Boże Narodzenie. Nikły kłótnie i waśnie, nieporozumienia i niezgody, bo czy przecież sami anieli kiedyś nie śpiewali: "Chwała na wysokościach Panu. a na ziemi pokój ludziom dobrej woli?" Przecież ta Boska Dziecina, to wzór i przykład miłości. Miłość Go z nieba sprowadziła, miłość Mu szopkę i żłóbek zbudowała, miłość Go do krzyża przybiła!

— Przenieśmy się na pole bitwy w czasie wojny światowej. Dwie armie nieprzyjacielskie leżą w okopach 24-go grudnia. Noc wigilijna. Mróz trzaskający. Żołnierze z dała od ojczyzny i domów i rodzin. Przypomina im się — wigilia. Biedne żołnierzyki. W tę noc dziewiętnaście set lat temu, w Betlejem na świat przyszedł książę światłości i pokoju, a wy w rocznicę narodzenia, zmuszeni jesteście krew bratnią rozlewać. Nagle gdzieś niedaleko rozlega się echo głosu nucącego: "Wśród nocnej ciszy". Z jednego i drugiego okopu, łączą się głosy polskie. Z okopów wysuwają się postacie i z tym śpiewem na ustach, zbliżają się do siebie. Z oczu buchają łzy, łzy gorzkie, lecz i radosne. Żołnierze padają sobie w ramiona. Jeden wyciąga z tornistra opłatek, łamią się nim, życząc sobie nawzajem szczęścia, zdrowia i rychłego powrotu do wolnej i niepodległej ojczyzny! W tej chwili w ojczystych chatach śpiewano: "Bóg się rodzi!"

Urywek z opisu Marii Mączyńskiej: "U progu proboszczówki dwa cienie do rąk księdza starego się chylą; — My z Rosji Sowieckiej, po opłatki przyszli. — A chodźcie dzieci najmilsze, zagrzejcie się, mróz wielki, a macie jeszcze daleką drogę przed sobą. I nie baliście się tak przez granice? — Nie — śmierć nam nie straszna. — Może byście coś przekąsili? Może herbaty się napijecie? — Spieszno nam, chcielibyśmy na odwieczerz zdążyć z opłatkami. Wypili jednak herbatę, parząc zmarznięte usta gorącym płynem, i dostali całą pakę opłatków. Zawinęła je Lodzia w płatek lniany i za stanik wsunęła. — Tak będzie bezpieczniej. — Wstąpili na pacierz do kościoła, rozradowanemi oczyma chłonąc wychylające się z ołtarza wizje Świętych. — Hej, gdyby tak kościół można było ze sobą zabrać, jako te opłatki. Westchnęła dziewczyna, pochylił się ku niej staruszek ksiądz: — Kościół jest w każdem sercu, w którem myśl o Bogu mieszka, moje dziecko. — Prawdeście rzekli. -— Wyprowadził ich za próg, uścisnął błogosławiącemi dłońmi młode, pochylone kornie głowy i długo, długo u wrót kościoła stał, patrząc na dwie oddalające się postacie, które z wolna wchłaniał mrok. Posterunek polski przepuścił ich... opłatki nieśli do swoich... toć dosyć, każdy zrozumiał. Cisza... cisza. Może dojdą. Oby. Nagle huknął strzał. Jeden, drugi, trzeci. Oczy polskiego posterunku zwilgotniały. — O Jezu. — Trafili cię? — To nic, to nic, uciekajmy. — Dasz rady? — A jakby, to opłatki weź... Wpadli w bór, ogarnęła ich ciemność nieprzenikniona, szli, potykali się, przewracali, szli znowu. Chłopak otoczył ramieniem dziewczynę, i niósł ją prawie. — Patrz, światła już prawie widać — już nasze osiedle — trochę jeszcze. — Bardzo cię boli Lodzhi? — Zdaje się, że drasnęła mnie tylko, słabiej trochę, dojdę może. — Tak się cieszę, Andrzeju. — Biedota najmilsza! — Na ręce ją wziął i niósł, a ona tuliła się do jego szerokiej piersi, taka była senna i taka zmęczona! — Jezus, Maria, co z Lodzią? — Nic babko, uśmiechają się blade usteczka z dziewczęcej twarzyczki. Byliśmy na polskiej stronie, przecież opłatki, — opłatki! Trzęsą się ręce chłopca i babki, gdy ją na łóżko składają: wysunęły się ze za stanika krwawe opłatki, ale draśnięcie było tylko lekkie, i gdy babka opatrunek założyła, Lodzia zbudziła się rychło z omdlenia i uśmiechnęła się do Andrzeja. — Idź, powiedz, żeśmy opłatki przynieśli. — Jakaż też to radość będzie, jaka radość! — Pomiędzy opłatkami przemykają cienie. Pełno ludzi w izbie Zabiełłowej, starcy, kobiety,
dzieci. Wielka, uroczysta, świąteczna cisza. Biorą ciemne, spracowane ręce odrobiny opłatka i drżą. Wzruszenie za gardła dławi: od tylu lat, — od tylu lat! I każdemu jest, jak gdyby do Komunii sercem tęsknym przystąpił, jak gdyby Boga wziął w siebie wraz z tym krwawym opłatkiem!"

W zagłębiu węglowym, stoi chałupka biednego górnika pensylwańskiego. Tam trzymają się twardo obyczajów polskich. Rodzina liczna. Dzieci już dorosłe. Brakuje jednego w rodzinie. Od lat trzydziestu dwóch, nie był w domu z rodzicami i pomiędzy rodzeństwem, na Gwiazdkę! Wigilja Bożego Narodzenia. Przy stole zasiada ojciec staruszek z rodziną. Obok niego, stoi puste krzesło i talerz wywrócony! Na talerz kładzie ojciec, bracia i siostry kawałek swego opłatka. To się powtarza od lat. Syn, rokrocznie, w wieczór wigilijny, siada sobie sam i popada w zadumę. Przypomina sobie lata dziecinne, matkę nieboszczycę, te gwiazdki wśród swoich spędzone; kościółek parafialny, gdzie tyle razy do Mszy św. usługiwał! I wśród tego zadumania, najpierw oczy łzami zachodzą, a potem mimowoli obficie z oczu się kulają. Nieraz ten syn, przyzwyczajony do walk życiowych, miotany przeciwnościami i krzyżami, na te wspomnienia, klęka i modli się gorliwiej i żarliwiej jak kiedykolwiek! W dzień zaś Bożego Narodzenia, kiedy klęczy przed żłóbkiem i patrzy na Rodzinę Świętą, w Św. Józefie widzi ojca własnego: w Matce Bożej widzi matkę własną! Wtenczas serce przepełnia się uczuciami dziwnymi, nowych chęci, gorliwszej pracy nad sobą i nad drugimi. Otóż skutki rozmyślań wigilijnych i rocznicy narodzin Dzieciny Boskiej. Odnowienie życia — chęć do pracy!

Powoli przesuwam przed oczyma waszymi obrazek żłóbka poprzez dwa tysiące lat do czasów naszych, do czasów wieku złotego. Chrystus przyszedł na świat jako Książe pokoju i Nauczyciel miłości, przyszedł do wszystkich i dla wszystkich. Mimo swej nadludzkiej miłości i litości, od Żłóbka do krzyża był napawany nienawiścią i prześladowaniem. Nawet i po Golgocie do czasów obecnych, nauka Jego sprawiedliwości, miłosierdzia i bratniej miłości, była i jest wyszydzana, oraz odrzucana z uprzedzeniem i pogardą. Nie było drugiej istoty od stworzenia świata, która by miała nie tylko tylu przyjaciół i naśladowców, lecz zarazem i tylu wrogów i przeciwników! To nie żadna tajemnica, ani zagadka. Zasady i nauka Dzieciny Boskiej, to ani zasady, ani nauka świata. Pierwsze przesiąkłe jasnością, prawdą, sprawiedliwością i miłością. Drugie pełne ciemności, fałszu, obłudy, niesprawiedliwości i nienawiści. Skutkiem czego nad ludzkością dziś smutny anioł rozpostarł szeroko żałobne skrzydła, spod których wychylają się łby niepokoju, nienawiści, niezadowolenia. Dla tego też chwieją się fundamenty krajów i trzęsą się społeczeństwa. Tyle też biedy, nędzy i głodu. Czy może więc daremne i bezskuteczne jest Boże Narodzenie? Nie, tysiąckroć nie! -— Dziś po dwudziestu wiekach, zasady i nauka Chrystusa, wznoszą się potężnym głosem o sklepienia niebios, a echo odbija się radośnie i świątecznie o
serca i umysły milionów, niosąc ze sobą i zostawiając poza sobą,
zadowolenie, ukojenie i pokój w duszach ludzi dobrej woli!

Jedna z naszych starożytnych, a tak miłych i serdecznych legend, podaje nam że w noc Bożego Narodzenia, gromadka drwali wracała do swych chatek. Wymęczeni ciężką pracą w lesie, przemarznięci i głodni, powracali zgryźliwi, pochmurni i źli. Ścieżka prowadziła obok szopki Betlejemskiej. Przez szpary ze szopki, przebijały się jasności. Wiedzeni ciekawością, powoli i po cichuteńku zbliżyli się do szopy, i zaczęli spoglądać do wewnątrz. W głębi nędznej i zimnej stajni ujrzeli Matkę Boską skromniutką i spokojniutką, cichego i pokornego Józefa,
w żłóbku zaś niewinnego i błogo uśmiechającego się Jezuska!
Na widok ten, zginął z ich twarzy surowych, smutek i niezadowolenie, a wystąpiła radość i pokój. Ten obraz zawsze im stał przed oczyma. Zachęcał ich do pełnienia obowiązków, do pracy i do życia dobrego. Inni dziwili się że drwale, dotychczas kłótliwi i niezadowoleni, tak ochoczo i z weselem krzyżyki życia codziennego znosili!

Mili Radiosłuchacze:
Pójdźmy wszyscy do stajenki. Wszyscy bez wyjątku. Źli i dobrzy:, wierzący i niewierzący, oziębli i niedbali; ojcowie i matki; mężowie, żony, synowie i córki. Przypatrzmy się tej Rodzinie Świętej. Święty Józef, przybrany ojciec i mąż! Najświętsza Panna, Matka i żona i Dziecina Boska! Ty ojcze i mężu wpatrz się w dobrotliwą i spokojną twarz, twego opiekuna, Św. Józefa! Czy jako ojciec i mąż wzorujesz twe życie na życiu Jego? Jesteś pracowity? Jesteś trzeźwy? Jesteś dbały? Jesteś zgodliwy? Jesteś przykładny? Może narzekasz na wszystko i na wszystkich? Możeś zły i zgryźliwy? Możeś mężem i ojcem tylko z imienia, a w rzeczywistości, w życiu codziennym? Ile żon i matek w dniu dzisiejszym, żalą się przed Dzieciną Boską, bo mąż pijak, gembler, niedbaluch, jest powodem nieporozumień i niezgody. Ileż to dzieci niewinnych, modli się może w tej chwili, za ojca bezsumiennego, szepcąc: Jezusinku, daj naszemu tacie łaskę dobroci i trzeźwości! Ojcowie i mężowie! Wpatrzcie się w te łagodne i dobrotliwe oczy Opiekuna Rodziny Świętej! — Klęknijcie przed żłóbkiem, przyrzeknijcie Mu uroczyście, że od dnia dzisiejszego, zmienicie tryb życia codziennego; że dla żon będziecie wzorowymi mężami, dla dzieci wzorowymi ojcami, wtenczas i w duszach waszych, usłyszycie ów miły śpiew anielski: "a na ziemi pokój wam mężowie i ojcowie dobrej woli."

A teraz ty matko i żono, stań śmiało przy żłóbku! Przypatrz się uważnie obliczu Matki Najśw.! Nie trwóż się, nie spuszczaj oczu ku ziemi! Ona ma być twoim wzorem, lecz czy jest? Patrz, jaka pogoda, cierpliwość i pokój, bije z twarzy twej Opiekunki Najśw.? Czy jesteś zacną żoną i serdeczną matką? Czy dbasz o szczęście męża i dzieci, czy jesteś na to wszystko obojętną? Możeś kłótliwa, złośliwa i dokuczliwa? Możeś dbająca o innych, a zaniedbująca własnej krwi i kości? Może kochasz się z rzeczach światowych, a wprost nienawidzisz dom i rodzinę? Zamiast być królową w rodzinie, chcesz królować poza progami własnego domu? — Raz jeszcze rzuć okiem na postać tej matki, która przy boku męża wiernie do godziny śmierci stała, która w cichości i cierpliwości, strapieniach i bólach, długie lata spędzała. Żony i matki, może i za was dziś, z ust mężów i dzieci, płyną błagalne modlitwy i płaczliwe prośby! Klęknijcie przy żłóbku, poproście rzewliwie, abyście szły zawsze wytrwale śladami Matki Bożej. Wtenczas i wy, nawet w bólach i cierpieniach życia codziennego, usłyszycie pieśń pochwalna: "a na ziemi pokój żonom i matkom dobrej woli".

Wreszcie dzieci, drogie dzieci, dziś jest wasza uroczystość i wasze święto. Stańcie przed Dzieciątkiem w żłóbku. To jest wasz patron i wasz wzór. O Nim to pisał Ewangelista Łukasz Św.: "A dziecię rosło i umacniało się, pełne mądrości, a łaska Boża była w nim". — Jesteście i wy, dobre, posłuszne, pobożne i przykładne? Żyjecie w zgodzie między sobą? Jesteście pociechą ojcu i matce? Czy może przykrym i bolesnym kolcem, który rani ich serca, a życie przepełnia smutkiem i bólem!? Czy i weselem, czy też oczy łzami zachodzą? W dniu dzisiejszym na wasz widok czoła rodziców waszych okrywają się radością zróbcie jedno postanowienie, uczyńcie jeden ślub: że rodzicom waszym dobrowolnie najmniejszej przykrości nie sprawicie, że będziecie im pociechą i podporą; że posłuszeństwem i miłością wynadgradzać im będziecie, ich prace i starania dla was. Wtenczas nie tylko usłyszycie miłe głosy hufców anielskich "a na ziemi pokój dzieciom dobrej woli", lecz nawet Dzieciątko podniesie rączkę swą i nad wami nakreśli znak krzyża, znak i zadatek błogosławieństwa Boskiego, a więc szczęścia doczesnego i wiecznego!

Kończę dzisiejszą mowę, modlitwą według Władysława Bełzy:
"Przełam Jezu, z polskim ludem, ten opłatek biały.
Spraw, by słowo Twe mieszkało zawsze między nami,
I błogosław kraj nasz miły i wioski z miastami."
Tak się działo przed wiekami w tej boskiej stajence;
Miał Ci naród z czego dawać, bo miał pełne ręce.
A dziś z biedy aż się kurczy i zębami zgrzyta,
Dałby Panu, a nie może, bo goły i kwita.
Więc cóż Tobie, Boże Dziecię, dziś w ofierze damy.
Gdy prócz serca, co Cię kocha, nic więcej nie mamy?
Sam więc wybierz z jego głębi, co jest godne Ciebie,
I tym sercem bądź pochwalon na ziemi i w niebie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz