Witam Was Zacni Rodacy i Mile Rodaczki słowami: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
O jakie dwadzieścia dwie mile od Grodu Bawolego znajduje się na świat cały słynny wodospad Niagara. Jest to jeden z cudów natury. Rok rocznie zjeżdżają się turyści, nie tylko z Ameryki, lecz z najdalszych zakątków świata. Przybywają tysiące i podziwiają. Wodospad Niagary to olbrzym, pełen majestatu i mocy. Dzieli się na dwie części: wodospad amerykański i wodospad podkowy. Szerokość obydwóch wynosi trzy tyiace pięćset stóp. Spad po stronie amerykańskiej wynosi sto sześćdziesiąt stóp, zaś po kanadyjskiej sto pięćdziesiąt osiem stóp. Tym korytem co minutę spływa piętnaście milionów stóp kubicznych wody, z hukiem i trzaskiem do wąwozu, łączącego rzekę Niagary z jeziorem Ontario. Stoję przy brzegu wodospadu. Wpatrzony w dal, widzę jak wzburzone fale rzeki, trzepiąc i łomocąc, odbijają się tu o nadbrzeża, tam o ogromne skały, spienione i rozwścieczone, pędzą, aż wreszcie znikają nagle w czeluściach wąwozu. I tak ginie fala po fali
nie tylko co rok i co miesiąc, lecz co tydzień, co dzień, co godzinę,
co minutę, co sekundę. Ginie raz na zawsze, aby już nigdy nie powrócić. Stoję zadumany, bo wyobrażam sobie, że tak samo płynie życie ludzkie, że tak samo upływa czas. I my unosimy się na falach czasu. Fale te rzucają nami w te i owe strony. Nieraz bezradni i bezsilni, z trwogą i bojaźnia, wyciągamy ręce po ratunek, po pomoc, czas płynie dalej, bez wstrzymania się. Mijają miesiące, mijają lata. W międzyczasie spotykamy skały zawodów i upadków; upadamy, nieraz wyrządzając sobie szkody niepowetowane: ranimy się boleśnie, żyjemy jakoby w półśnie. Często wyciągamy ręce po rzeczy nam szkodliwe, gonimy za szczęściem pozornym i nieuchwytalnym, które kończy się goryczą, narzekaniem, płaczem i nieszczęściem! Czas płynie dalej.
Mijają lata dziecinne, miłe i radosne. Mijają lata młodzieńcze
pełne marzeń, zapału i dobrych chęci. Mijają lata rozumnej
dojrzałości i równowagi. Zbliża się starość ze swemi ciężarami.
I to mija. Wreszcie zdumieni staniemy w obliczu tego anioła, który nie zna wyjątku, któremu żaden śmiertelnik wymknąć się nie zdoła, na jego widok, całe życie nasze przesuwa się w naszej pamięci jak obrazek w teatrze! Bo przecież życie ludzkie to nic innego jak teatr, a ludzie pełnia rolę aktorów we farsach i komediach, w dramatach i tragediach. Po tylu latach zmagań i walk, ludzie otwierają garści i zdziwieni widzą próżnię.
Czas nie czeka, mknie dalej. Ludzie kiwają głowami i mówią:
Był, była! Niejedni pamiętają, że ktoś był lub była, lecz czas
powolniej, lub prędzej zatrze nawet ślady tego bytu czasowego,
a przyszłe pokolenia nie powiedzą nawet, że "był lub była" — a czas popłynie dalej. Akurat dziś, jesteśmy na przełomie czasu. Te kilka godzin, dzielących stary rok od nowego, ważne być powinno dla nas wszystkich. Warto tu stanąć i myśleć.
STARY I NOWY ROK
Mam przed sobą zegarek. W tej chwili kiedy do was przemawiam, wskazówki sekundowe posuwają się szybko i regularnie. Co sześćdziesiąt sekund posuwa się wskazówka minutowa; powolniej i poważniej idzie wskazówka godzinna. I tak kiedy ta wskazówka pokaże północ — skona rok stary — a przyjdzie na świat rok nowy. Północ — trumna i kołyska. Rok stary! Liczyć będzie tylko trzysta sześćdziesiąt i pięć dni. Czemu wiec już stary? Może temu, że dla niektórych był wiekiem cierpienia i boleści, narzekań i płaczu. Albo ja wiem! Wiem jednak, że dzisiejsza północ jest pożegnaniem staruszka tysiąc dziewięćset trzydziestego trzeciego, a przywitaniem dzieciątka tysiąc dziewięćset trzydziestego czwartego, który w dwunastu miesiącach zamieni się w starca zgrzybiałego i bezsilnego. Wiem jednak, że świat pożegna starca, a przywita dziecinę — radosnymi okrzykami i wiwatami! — Północ w dzień się zamieni. Dzwony i gwizdawki, śpiewy i muzyka, ogłoszą światu, że jeszcze jeden rok się zakończył, a drugi się rozpoczyna. Czy my też staremu zaśpiewamy hymn żałobny i pogrzebowy, a nowemu zanucimy piosenkę weselną i radosną? Ja nie wiem! Czy może mamy na to sprawiedliwe powody? Też nie wiem! Uczyńmy jednak jedno, a to jest to, co w wieczór dzisiejszy robi każdy dobry gospodarz, uczyńmy porachunek z dochodów i rozchodów ostatnich dwunastu miesięcy, ze spraw nie tylko materialnych, lecz i duchowych! Innymi słowy, zróbmy porachunek ze sumieniem naszem! — Zegar bije. Rachujmy. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć, jedenaście, dwanaście. Północ. Życie skrócone o rok jeden. Rok jeden bliżej śmierci, a więc i wieczności! — Dla jednych ubiegłe dwanaście miesięcy były jedną długą drogą krzyżową! Głód, nędza i bieda: niepewność i zwątpienie; do tego stopnia, że nieraz nasuwała się myśl zakończenia wszystkiego. Wiara jednak w przyszłość lepszą i jaśniejszą dodawała im otuchy, podtrzymywała ich siły, aby wszystkie te ciężary przetrzymać i przezwyciężyć! Ci dziś żegnają rok stary z gorącą modlitwą na ustach i z głęboką ufnością w sercach, że nowy rok przyniesie im nowe życie i nowe szczęście. Rok temu, niejeden opływał w rzeczy tego świata. Przekonany był, że tak zawsze pozostanie! Aż tu nagle, bez żadnej zapowiedzi, spadł na barki jego grom i skruszył doszczętnie wszystko co miał. Dziś kończy się rok, który tyle mu obiecał, a nie tylko nic nie dał, lecz wszystko zabrał!
Siedzi dziś zadumany, jak kiedyś Żydzi nad miastem zburzonym, płacząc i ubolewając. Wzdycha sobie, pytając samego siebie: co mi przyniesie rok następny? — Rok temu, niejedni radośnie witali rok wtenczas nowy. Pełni sił, ochoczo rwali się do życia, a dziś? Choroba z nóg ich zwaliła, siły im zniszczyła, dziś zamiast wesoło witać rok nowy, żegnają rok stary z bolesnym płaczem i jękiem. Jednym z nich jeszcze przyświeca nadzieja podreperowania zdrowia, lecz przed drugimi przesuwa się smutny obrazek większych cierpień i długich cierpień. Ot tyle przyniósł im rok obecny.
— Dziś wieczór w niejednej rodzinie zgromadzają się rodzice i dzieci i rachują się. Mniej ich jest dziś, jak było rok temu! Brakuje kogoś. Tu rok temu siedział ojciec i dumał. Ten ojciec, który może lata i lata ciężko pracował, ciesząc się zacną i gospodarną żoną oraz dziećmi posłusznymi; może, kto wie, akuratnie rok temu obiecywał sobie spokojny odpoczynek wśród serc kochających. I znalazł go pod zimnymi grudami na cmentarzu. Dziś tam go szukać. Tu brakuje — matki. Rok temu odbierała od dzieci i wnuków życzenia szczęśliwego nowego roku, i przyjmowała je z jakąś umarzoną tęsknotą, że przecież teraz będzie miała nieco odpoczynku i mniej zabiegów, bo przecież przez te lata tyle zniosła i tyle przeszła. Przynajmniej teraz na starość spokojnie i w zadowoleniu popatrzy na skutki swych prac i zabiegów. A od tego roku, w przyszłości rachować będą dzieci, krewni i znajomi rocznicę — śmierci! Tam brak męża, tu żony, tam syna, tu znów córki! Tak, ten rok przetrzebił rodziny, szeregi przyjaciół i znajomych; i oni z nastaniem tego roku obiecywali sobie wiele, tymczasem czas uniósł ich do wiecznej krainy. Doczesność zamieniła się w wieczność! Dosyć jednak na tych rozmyślaniach! Powracam do żyjących. W dniu dzisiejszym, od ostatnich dwudziestu ośmiu lat, rokrocznie siadam sobie wieczorem i myślę. Rachuje się sam ze sobą. Kiedy ten rachunek ukończę, widzę wyraźnie moje braki osobiste, a ile ich jest Bogu wiadomo. Wtenczas, jak już nieraz naznaczyłem, staje przede mną postać mojej matki nieboszczycy. Patrzy na mnie, a ja wpatruję się w nią. Powoli znika jakby we mgle, a mnie nasuwa się ta dziwna myśl: Może byś i ty był lepszym, gdyby twoja matka żyła! Dziwna to myśl, lecz natrętna i prawdziwa!
Teraz ty ojcze rodziny, niech się ciebie zapytam: Cóżeś ty zyskał w tym roku? Czy możeś stratę poniósł? Ileż to wieczorów spędziłeś w domu? Czy w dzień zapłaty powracałeś wprost do domu, do żony i dzieci, czy milsze było ci towarzystwo jakichś przyjaciół często podejrzliwych a nieraz wprost zepsutych? Czy dla żony i dla dzieci miałeś dobroć w sercu i uśmiech na ustach, czy też w sercu kryła się nienawiść a na ustach przekleństwa? Jak tam z uczęszczaniem na Msze św. i z przystępowaniem do Sakramentów św.? Odpowiedz sam sobie. Ja cię nie oskarżam, lecz przypominam i upominam. Jeśli do winy się poczuwasz, w tej chwili przyznaj się do tej winy, i uczyń obietnice, że rok nowy, w nowego, lepszego i doskonalszego ojca chrześcijanina cię zamieni! — Ty matko, ty też zapytaj się, czy jesteś zadowolona z kończącego się roku? Jak często twoja twarz okrywała się chmurami gniewu i złości; z oczu błyskały ognie zapalczywości, a z ust padały złorzeczenia? Zamiast być wzorem cierpliwości i dobroci, ileż to razy powodowałaś burze, kłótnie i niezgody! Powiedz i ty sobie, bijąc się w piersi: stare usposobienia i wady zostawiam na progu starego roku, a nowy rok zobaczy mię w nowej sukni dobrej i wzorowej matki i żony!
— Wy synowie i córki, też dziś wejrzyjcie w sumienia wasze. Czy Bóg i rodzice wasi są zadowoleni z waszego prowadzenia się przez ostatnie dwanaście miesięcy? Jakimi synami i jakimi córkami okazaliście się w tym roku? Czyście może czas Bogu kradli, a samych siebie oszukiwali? Gdzieście bywali i w jakim towarzystwie? Ile razy wzgardziliście upomnieniami ojca, a względem matki okazaliście się hardymi i niewdzięcznemi? Nie pamiętacie już, że może kiedyś, a nawet niedawno temu, rodzice wasi nieraz odmawiali sobie godziwych rozrywek, aby wam lepiej było.
Dzieci, kochane dzieci, młodsze i starsze, posłuchajcie tylko: w czasie wojny światowej miało miejsce pomiędzy innymi zdarzeniami, następujące: Słyszałem o tym wypadku, kiedy byłem w Kaliszu, w Polsce, około dziewięć lat temu. — Do pewnego miasta wkroczyła armia niemiecka. Aby wystraszyć mieszkańców, naczelny dowódca zadecydował zdziesiątkować ludność, to znaczy że co dziesiąty obywatel stawiany był pod mur, no i krótko po żołniersku, kula w łeb. Los padł na człowieka już się starzejącego, który akurat służył w wojsku nieprzyjacielskiem. Prowadzony przez brutalne żołnierstwo, pada na kolana przed oficerem prosząc o przedłużenie życia, chociaż na kilka minut, aby — pomodlić się za syna! Oficer słuchać nie chciał. Ojciec staje pod murem, żołnierze wymierzają i padają strzały karabinowe. Pod biedakiem uginają się kolana, brocząc we własnej krwi, nadludzkim wysikiem, trzęsącą ręka rozdziera koszulę na piersiach, wyciąga szkaplerz, i mówi głosem konającego: "Królowo korony polskiej, czuwaj nad moim synem, chroń go od nieszczęścia." Ostatnia myśl ojca konającego — o dziecku swoim! Jeśli dzieci kochacie rodziców, miejcież dla nich odrobinkę wdzięczności, jeśli dotychczas żeście nie mieli, niech rok nowy będzie początkiem waszej odmiany! Św. Augustyn pisze: "Nikt nie jest nieszczęśliwym przed Bogiem, oprócz własnej winy; nikt nie jest tak niebezpiecznym i strasznym dla człowieka, jak sam człowiek dla siebie, przez własne biedy, nieroztropność, złe nałogi i skłonności." — A więc z nowym rokiem — rozpoczynajmy życie nowe. Życie lepsze, trzeźwiejsze i cnotliwsze. Staraniom naszym Bóg pobłogosławi!
Jaka być powinna jeszcze druga, praktyczna końcówka dzisiejszej przemowy? Powtarzam raz jeszcze, kiedy patrzymy w przyszłość i rachujemy lata, wydają się nam one długą, nieraz za długą przestrzenią czasu. Kiedy jednak rzucamy okiem poza siebie, jak krótkie się nam wydają. Przemknęły i ich nie ma. Miesiące to jak wagony pociągu pasażerskiego i wielce pospiesznego. Lata to jak rozmaite stacje kolejowe. Z roku na rok posuwamy się jakoby coraz to w głąb północy. Kiedy zaś czy prędzej czy później, według prawa natury, zatrzymamy się na naszej ostatniej stacji, i usłyszymy rozkaz Boży: Stań i wysiądź, bo tu już granica twej wędrówki doczesnej, cóż wtedy? Przypomina mi się następujący przykład: Dawnymi czasy nieomal każdy panujący miał na swym dworze jednego lub więcej błaznów, czyli tak zwanych pajaców, aby swoimi żartami i dowcipami rozweselali dwór i gości nadwornych. Z ust tych dowcipnisiów sypały się prawdy ostre i gorzkie, chociaż przybrane w szaty żartobliwe. Otóż jakiś król pewnego razu zawezwał do siebie takiego błazna, a podając mu pozłacaną laskę jakoby berło królewskie, mówił do niego: "Gdy znajdziesz kogoś, który będzie większym błaznem od ciebie, to podaruj mu tę laskę!" Po jakimś czasie mocarz ów popadł w ciężką chorobę. Ku zdziwieniu służby, w pałacu królewskim stawił się nasz błazen, w ręku trzymając laskę. Prosił, aby wpuszczono go do komnat pana. Służba go niechętnie wpuściła. Po krótkiem powitaniu, król drżącym głosem powiada błaznowi, że chce się z nim raz na zawsze pożegnać. — Udając franta, błazen udaje płacz i pyta się zatrwożony: — A dokąd to wybierasz się Panie? — W inny świat! — A kiedy zamierzasz powrócić? — Za miesiąc? — Nie! — Za rok? — Nie! — Za pięć lat? — Nie! — A kiedy? — Nigdy! — A w jaki sposób przygotowałeś się na tak daleką podróż i na taki długi pobyt? — Wcale się nie przygotowałem! - Co? — pyta ze zdziwieniem i oburzeniem ów błazen, - to weź z powrotem tę laskę, którąś mi podarował przedtem: wybierasz się w podróż do wieczności, i nawet nie pomyślałeś o tym, by w tej wieczności, z której już nigdy nie wrócisz, było ci nie tylko dobrze, lecz jak najlepiej! Weź tę laskę, bo takiego głupstwa nigdy się nie dopuściłem. Tyś większym błaznem nie tylko ode mnie, lecz tyś największym błaznem, jakiegom spotkał w moim życiu!
Czy ten przykład, a szczególnie słowa dowcipnisia, nie tyczą się może i nas? Uganiając się za rzeczami doczesnemi i światowymi, niesieni jesteśmy przez fale czasu, zapominając, że lata mijają, a my nie czynimy nic aby być przygotowanymi do podroży, z której nie ma powrotu. Do podróży, która poprowadzi do szczęśliwej krainy! — Jak ślicznie pisał kiedyś nasz Mickiewicz:
Czym jest me czucie?
Ach, iskrą tylko!
Czym jest me życie?
Ach, jedną chwilką!
Czym jest wieków ciąg cały.
Mnie z dziejów wiadomy?
Jedną chwilką!
Jeszcze przed oczyma waszymi, mili radiosłuchacze, przesunę jeden obrazek wzięty ze zdarzeń historii biblijnej Starego Testamentu. Jesteśmy w sali tronowej przepysznego zamku faraonów egipskich. Na tronie pyszny Farao wśród bogactw niesłyszanych. Przed nim pokorny patriarcha Jakub, już staruszek. Mocarz, ze wzruszeniem i podziwem patrzy na staruszka i pyta się ile lat liczy? Posłuchajcie odpowiedzi: "Dni pielgrzymowania mojego sto trzydzieści, — krótkie, a złe"! Nic dziwnego, że Duch Święty poucza: — Wyście śnili, że to są lata, z rankiem minęły jak trawa, która rano kwitnie i przekwita, w wieczór opada, schnie i zasycha. — Na słowach patrarchy i Ducha Św. kończę. Zastanówmy się nad ich znaczeniem dziś, kiedy żegnamy rok-staruszka 1933, a witamy dziecinę rok nowy 1934!
Ginął Rok Stary w pomrokach nocy.
A nowa Jutrznia na świat przychodzi,
W tęczowych barwach i wielkiej mocy
Z godłem Nadzieii — Nowy Rok wschodzi.
Wszyscy niepewni — co on przyniesie,
Radość, wesele lub stosy złota?
Czy życie mgliste w strzępy porwie się —
Ogarną cienie, smutek, tęsknota?
Lub gwiazdka szczęścia jasno zaświeci?
Przyniesie mienie, pomyślność, sławę?
Czy też przeciwnie, z burzą przyleci
I zniszczy przyszłość — życia podstawę?
Nie traćmy jednak w życiu nadziei.
Choć nas otoczą ciemne bałwany,
Choć stracim drogę w śnieżnej zawiei
I walą gromy w krwawiące rany.
Pomnij, że Miłość, Wiarę, Nadzieję
Chrystus nam posiał na krzyża drodze,
A chociaż pójdziem w burzy koleje.
Choć ból, cierpienie gniecie nas srodze.
Pomnij, że zawsze Bóg jest nad nami,
Nad naszem szczęściem czuwa przez wieki.
Choć żywot ciężki płynie ze łzami.
On nam użycza Boskiej opieki.
W tym Nowym Roku nieś w górę czoło!
Śmiało do boju wiedź życie swoje!
Bóg ci nagrodzi twe czyste znoje!
Nie trać swej wiary — choć ciemność wkoło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz