Witam Was zacni Rodacy i miłe Rodaczki słowami: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
W pierwszych dniach lipca 1911 roku, ukończyłem egzaminy w Rzymie. Kilka dni potem, dostałem depeszę kablogramową od zacnego, dziś już świętej pamięci, a ówczesnego prowincjała Przewielebnego O. Jacka Fudzińskiego, z rozkazem, abym zaraz powracał do Ameryki! Mówiąc prawdę, rozkaz przełożonego ucieszył mnie niemało. Mijało bowiem już prawie pięć lat, i to takich długich, chudych lat studenckich, kiedym wyjechał z Ameryki, opuszczając rodziców i rodzeństwo, aby dokończyć nauki, daleko od swoich, na obcej ziemi i wśród innonarodowego otoczenia. Ponieważ przez pewien czas pełniłem obowiązki lokaja, czyli służącego dla naszego arcybiskupa Jaquet, prosiłem go, abym, przed wyjazdem, mógł mieć prywatną audjencję, czyli posłuchanie u Ojca św. Piusa X. I tak 16 lipca 1911 r. wieczorem o godzinie pół do siódmej znalazłem się w Watykanie, w pokojach papieskich. Przy biurku siedział świątobliwy Ojciec św. Miał na sobie zwyczajną białą sutannę. Obok niego leżała wielka tabakierka. W ręku trzymał pióro. Kiedy klęknąłem przed Nim, spojrzał na mnie dobrotliwie i uśmiechnął się. Mnie opanowało jakieś dziwne wzruszenie — zaniemówiłem. W krtani utkwiła mi jakaś kluska, w oczach łzy stanęły. Klęczałem przecież przed Namiestnikiem Chrystusa — przed następcą Klucznika nieba, przed głową widzialną Kościoła Chrystusowego. Ojciec św. widocznie zauważył i zrozumiał moje zmieszanie, bo mówił: "Arcybiskup mówił mi, że powracasz do Ameryki, aby pracować wśród Polaków. Pamiętaj, aby nauka twoja "wzmacniała, smakowała i leczyła", jak mówi św. Augustyn." Dosłownie: "L'Arcivescovo mi dice che tu debbi tornare in America per lavorare fra i Polacchi. Ricordi ti duuque, che le tue prediche debbano invigotare, gustare i medicare, come dice San Agostino." Dziwnym trafem okoliczności, na drugi dzień 17 lipca, poszedłem pożegnać się z sekretarzem stanu, kardynałem Merry del Val, który zarazem był protektorem naszego zakonu, Braci Mniejszych Konwentualnych. Podałem Jego Eminencji małą podobiznę z prośbą o własnoręczny podpis. Rzucił na mnie okiem badawczem, i nakreślił takie zdanie: "Sit doctrina tua spiritualis medecina populo Dei." Czyli "Nauka twoja niech będzie duchownym lekarstwem dla ludu Bożego." — Przez wszystkie lata mego kapłaństwa powracałem tak do rady Ojca św., jako też do przestrogi Kardynała. Przypomiałem sobie jedno i drugie! Nie tylko w naukach głoszonych z ambony, lecz i w przemówieniach do radia, nigdy nie krępowałem się w głoszeniu prawd Bożych. Nigdy nie wyszukiwałem ani wyrazów wysokich, ani słów słodkich, ani frazesów dobieranych. Ludzkość kochałem i kocham, ale na wady, błędy i grzechy które dziś oblepiają człowieka, jak mak kluskę, wskazuję, wytykam i biję. Tym bardziej jeśli tyczy się to naszych Polaków i Polek, którzy do niedawna słynęli cnotami, na widok których zdumiewał się świat cały i wolał: "Bierzcie przykład z rycerskości i szlachetności Polaków i Polek!" — I tak do mowy, której tytuł jest jednowyrazowy:
DLACZEGO?
Przytaczam wyjątki z listu datowanego l0-go stycznia, br., przez pewnego A. S., ze Springfield, Mass. Wierzę, że list był pisany w dobrej wierze, przez człowieka, któty naprawdę szuka światła i mimo przyznania się do niedowiarstwa — niedowiarkiem nie jest, tylko nie praktykuje obowiązków wiary dla błahych i małoznaczących powodów, które on sam sobie zbudował w olbrzymie trudności. Proszę posłuchać: "Słuchając programów radiowych, nie odzywałem się z moimi poglądami, lecz mowa na ostatnim programie radiowym naruszyła mój honor, którego staram się bronić, przez napisanie załączonego listu! Słyszałem wyrażenie, że tylko tym ludziom bez wiary się powodzi, którzy niegodziwymi uczynkami i oszustwem dorobili się! Myślę, że było za wiele przesady w tym wyrażeniu, ponieważ znam sporą ilość ludzi niewierzących, lecz prowadzących swe życie bardzo cnotliwie! Mówiąc o sobie muszę się przyznać, że też jestem niedowiarkiem. W młodym wieku wierzyłem, lecz w starszym uczęszczając do szkół, zacząłem na świat patrzeć inaczej. Z rozumowań tych wysnułem zdanie, że człowiek chcąc być człowiekiem, obowiązany jest czynić tylko to co honoru jego nie splami, bez względu na religię. Pomimo mego zapatrywania, nie naśmiewam się z religii, nie bluźnię i nie staram się wpajać w innych tego w co sam wierze, ale ubolewam z niefortunnymi, którzy skazani są na tym świecie na cierpienia, które ich powinny ominąć, kiedy weźmiemy pod uwagę ich religijne i zacne życie. I wtenczas to nasuwa mi się pytanie — dlaczego ten miłosierny Bóg może patrzeć i pozwolić na te cierpienia ludzkie? Mój rozum wskazuje, iż każdy ojciec kochając dziecko swoje, pomaga mu, a nie popycha go w otchłań nędzy. wtenczas ojca tego nazwalibyśmy wyrzutkiem społeczeństwa! Może i ja byłbym religijnym, lecz do tej pory nikt nie chciał zadać sobie tyle trudu, aby wyjaśnić niektóre niezrozumiałe dla mnie prawdy i nauki religijne! Co zaś tyczy się duchowieństwa, ileż to urągań płynie z ambony? Czyż daje nam się często słyszeć, ażeby nauczyciele nauki Chrystusa współczuli z tym biednym narodem? Och, jak miło byłoby człowiekowi, ażeby z ust księży naszych wychodziły nie słowa postrachu, lecz słowa nauczające, słowa które by wpajały w młodzież naszą i w cały naród naukę: "Kochaj bliźniego jak siebie samego" — "Nie czyń drugiemu co tobie niemiłe" itp.! — Wtenczas na pewno byłbym pierwszym do zapisania się w te szeregi! Dzieje się zaś przeciwnie. Każdy tylko dba o siebie i o dobre czasy! Kończę moje wynurzania, bo i tak spodziewam się, że list ten powędruje do kosza, lecz prosiłbym bardzo o odpowiedź na następujące pytanie. P. S. Pomimo wszystko, lubię mowy słuchać na programach niedzielnych, ponieważ nauki są mądre i porządne, dla niektórych może nawet potrzebne!"
Tyle co do listu.
Ponieważ pytań jest aż siedem, a na każde zamierzam odpowiedzieć nieco obszerniej, czas mi nie pozwoli, przynajmniej obawiam się, że nie będę w stanie pokryć je wszystkie na dzisiejszym programie. Uważam jednak, że czas będzie wykorzystany odpowiednio i rzuci światło prawdziwe na pewne zarzuty. Pod blaskiem wytłumaczenia i prawdy znikną pewne trudności. Najpierw więc naznaczam, że wiara jest aktem nie tylko rozumu, ale również i wolnej woli i serca! Bóg nie zmusza żadnego człowieka do wierzenia. Bóg jednak udziela każdemu człowiekowi łaski odpowiednie do wierzenia; od człowieka jednak zależy te łaski przyjąć lub je odrzucić. Tu przypominam, że Pan Bóg w szczególniejszy sposób "łaskę swą pokornym daje, a pysznym się sprzeciwia!" Mimo licznych i głośnych zaprzeczeń trzy są główne przyczyny utraty wiary. Pierwsza z nich, to oziębłość i niedbałość. Aby zatrzymać lokomotywę, nie potrzeba nagle zarzucić hamulce: wystarczy nie dosypywać węgla, i nie dolewać wody; aby zatrzymać samochód, nie potrzeba wysadzić motor w powietrze, wystarczy zaniedbać dolać do zbiornika gazoliny! Najlepszy chirurg straci spryt i biegłość w przeprowadzeniu operacji, jeśli zaprzestanie operować przez kilka miesięcy! Najsławniejszy organista lub pianista zatraci sztukę grania, jeśli nie będzie bezustannie praktykował. To samo dzieje się z tymi, którzy wiarę stracili. Nie stało się to od razu! Najpierw zaniedbał pacierzy rannych i wieczornych; potem w piątki postu nie zachował; potem w niedzielę Msze św. opuścił; potem od Spowiedzi św. stronił. W końcu wczytał się w gazety bezbożne, książki przewrotne i pogańskie! "Teraz widzę, że wszystko co mię spotkało, łącznie z osłabieniem wiary, to wszystko wyczytałem w dziennikach i różnych piśmidłach" -stwierdzał Francuz, skazany na gilotynę. Zaniedbywanie obowiązków praktycznego katolika powoli i stopniowo prowadzi do utraty wiary.
Drugi powód jest niemądre i zarozumiałe pojecie własnych sił i zdolności! Pewna cześć takich pyszałków zalicza się dziś do jakichś postępowców — uczonych i mądrych! Ci mędrkowie twierdzą, że oni i oni tylko mają patenty do nauki, wiedzy i mądrości, nie tylko narodowych lecz międzynarodowych! Tacy, mimo niedowiarstwa osobistego, stają się wszechmądrym teologami i biegłymi w zakonie! Dziś mamy ogromną siłę teologów! Krawiec, szewc, rzeźnik, doktor, adwokat, dziennikarz, krzyczy że Boga nie ma. Wiara dobra dla ludu lecz nie potrzebna arystokracji, Kościół jest zacofany itp. Ludzie słuchają, podziwiają i wiarę tracą.
Trzeci powód, dziś bodaj najczęstszy i najogólniejszy, to zepsute i zgangrenowane serce. Innymi słowy, rozpasane i rozhasane obyczaje. Łatwiej jest w czasach naszych złamać przykazania Boże i kościelne — aniżeli do nich zastosować życie codzienne! Ilu traci wiarę, ponieważ ta wiara nie pozwala na rozwody, na śluby cywilne, na sztuczną kontrolę urodzin, lub na mordowanie dzieci nieurodzonych? Ile traci wiarę z powodu, że Kościół zakazuje oszukaństwa, zdzierstwa, kradzieży, zabobonów? Ilu porzuca Boga, bo ten Bóg stoi przed nim we dnie i w nocy i ognistym palcem wskazuje na szóste przykazanie dekalogu: "Nie cudzołóż!" Na dziewiąte: "Nie pożądaj żony bliźniego twego!"
W mowie z 9-go stycznia, pomiędzy innymi mówiłem tak: "Zresztą ci bez wiary, jeśli mają tak wiele tych darów materialnych, skąd je wzięli i jak się ich dorobili? Z pewnością i ty wiesz tak dobrze jak wiem i ja! Czy sumiennością, sprawiedliwością i ciężka pracą? Czy może tak zwanym sprytem, co w gwarze amerykańskiej nie oznacza nic innego jak oszukaństwo, chciwość, wyzysk, niesprawiedliwość i pogwałcenie wszelkich praw Bożych i naturalnych! I to wszystko czelnie i zuchwale praktykowane na biednych, na wdowach i sierotkach!" I przy tym moim twierdzeniu, może poniekąd szorstkiem, stoję uparcie i hardo! Z tego nie wycofuję ani słowa. Fakty, zimne i gołe fakty stwierdzają prawdę mego wypowiedzenia się. Weź magnatów stali, złota, blachy, srebra, miedzi, węgla, koksu; właścicieli fabryk okrętów, samochodów, samolotów, składów łańcuchowych, banków, i innych goliatów biznesowych, i wytłumacz mi w jaki sposób dorobili się milionowych majątków, które nieraz lokują poza granicą lub wywożą do innych krajów! Zapytaj się pracowników i robotnic. Niech ci odpowiedzą kalecy i chorzy. Niech ci wytłumaczą wdowy i sierotki. W odpowiedzi ujrzysz krwawy pot — zobaczysz krwawe łzy — usłyszysz gorzkie narzekania i pomstowania. Co później? Nic innego jak to co pisał św. Jakub: "Sąd bez miłosierdzia temu, który miłosierdzia nie uczynił!" — Przyznaję jak najchętniej, że są wśród niewierzących tacy, którzy "mogą z dumą powiedzieć, że nie splamili sumienia swego żadnym oszustwem i że wspomagali biedniejszych od siebie!" — Zaznaczam, że właśnie dlatego Opatrzność sprawiedliwie wynagradza im te dobre uczynki, tu na ziemi za życia, aby po śmierci nie mieli powodu domagania się nagrody wiekuistej. Wtenczas na wszystkie ich argumenty usłyszą wyrok Boski: "Wspomnijcie, moi synowie, żeście odebrali dobra za żywota waszego, a Łazarze także złe; teraz oni mają pociechę, a wy? cierpicie męki!"
Jeszcze z własnego doświadczenia dodaję kilka zdarzeń. Przed kilku laty wysilałem się, aby przekonać, bardzo uczciwego i młodego Polaka, aby zaczął praktykować swą wiarę. Odpowiedział mi szczerze: "Ojcze, ja nie jestem praktykującym z powodu biznesu. Z małymi wyjątkami, cały mój interes zależy od poparcia niekatolików i członków tajemnych stowarzyszeń. Gdyby się dowiedzieli, żem katolik, zrujnowaliby mnie!" Na szczęście, nawrócił się na kilka miesięcy przed śmiercią! Drugi nie mniej otwarcie tak się wypowiedział: "Straciłem wiarę na uniwersytecie. Od lat wszyscy moi krewni, znajomi i przyjaciele wiedzą, że nie mam wiary. Zresztą mój sposób życia nie zgadza się z przepisami wiary. Żona moja wzięła rozwód, ja się ożeniłem poza kościołem! Nie mogę być katolikiem!" Trzeci całą winę swego niedowiarstwa składał na odpowiedzialność swego ojca: "Mój ojciec nie wierzył, dlaczego mam ja wierzyć? Jemu wiara nie była potrzebna, czemu ja nie mogę sobie dać rady bez wiary?" Nawiasem mówiąc, tak świadczył młody bandyta, skazany na długoletnie więzienie za handlowanie narkotykami. Jego ojciec zaś porzucił rodzinę i wyjechał do innego miasta.
Aby honoru czyli godności człowieczej nie splamić, nie wystarczy tylko dobrze czynić drugim; najpierw trzeba uznać swoją zależność od Boga, ponieważ od Boga pochodzimy, w Bogu żyjemy i do Boga zdążamy! Człowiek honorowy tylko wtenczas poznaje i ocenia swą godność, kiedy uznaje, że jest dziełem rąk Bożych, że posiada duszę, która jest cząstką Boga nieśmiertelnego - że po tym życiu jest i wieczność, w której Bóg wymierzy sprawiedliwą karę lub nagrodę; że ma sumienie którego trzeba słuchać w zakazach i nakazach. To wszystko stanowi religię. A więc człowiek honorowy tylko wtenczas poznaje swą godność, kiedy wierzy. Od wiary zależy życie szczęśliwe lub nieszczęśliwe człowieka, życie rodzinne, życie społeczne, polityczne i narodowe! Dlatego taki senator Porro wołał: "Moim życzeniem najgorętszem jest, aby ojczyzna nasza uznała wiarę, tę wiarę, która sama tylko zapewnić jej może pokój, wzmocnić i dodać sił do walki z tymi, którzy na dobro publiczne się sprzysięgli, którzy chcą zniszczyć i zburzyć wszelkie szlachetne porywy jednostek i podkopać naszą wielkość." Dlatego dziś, kiedy nad światem gromadzą się chmury czarne wojny, rewolucji, niepokoju i przewrotu, ludzie rozumni i roztropni, pragnąc zażegnać burze tuż nad naszymi głowami wiszącą, radzą nam sprowadzić Chrystusa do dusz, domów, szkół, fabryk i biur naszego kraju! — Honor nigdy nie może zastąpić i faktycznie nigdy nie zastąpi religii! Bo ludzie nie zgadzają się na znaczenie honoru. To, co jeden uważa za honor, drugi uważa za słabość, za poniżenie, za brak charakteru, za podłość! Dajmy na to, ja uważam sobie za honor że jestem wierzącym; ty to uważasz za nieszczerość, za udawanie; inny znów uważa to za przyzwyczajenie i tak bez końca! Ja uważam, że ten człowiek jest honorowy, który żyje wstrzemięźliwie i sprawiedliwie. Świat zaś twierdzi, że ten jest honorowy, który bez wzglądu na środki, wybija się na czoło społeczeństwa. Poczucie honoru może w ostateczności wstrzymać człowieka od wybryków publicznych i otwartych, nigdy go jednak nie wstrzyma od wykroczeń potajemnych i prywatnych.
Znam ja pewnego patriotę, który usprawiedliwiał się przede mną mówiąc: "Proszę księdza dobrodzieja, ja jestem honorowym człowiekiem!" — A więc jeśli nazywasz się honorowym, czemu żonę i dzieci porzuciłeś w innym mieście, zostawiając ich bez chleba i dachu? czemu ślubowałeś z drugą i żyjesz z nią na wiarę?" — "Proszę księdza dobrodzieja, trzeba się ratować przed opinią publiczną i w oczach ludzi!" — Śliczny to, nieprawda, wprost cudowny ten jakiś honor ludzki, który można wyciągnąć i przypasować nie tylko do skrzypiec i wioli — lecz nawet do barbarzyńskiej gitary hawajskiej! — Ja uważam sobie za honor, że jestem Franciszkaninem, ubogim jak mysz kościelna; drugi drwi sobie ze mnie, wyzywając mnie od powroźnika, że jestem darmozjadem, naciągaczem, nic nie wartym. — Widzisz co za mniemanie ludzie mają o honorze! — Opatrzność Boska pamięta o każdym człowieku i troszczy się o niego. Przecież tak nauczał nas sam Chrystus Pan, kiedy mówił: "wejrzyjcie na ptaki niebieskie, iż nie sieją, ani żną, ani zbierają do gumien; a Ojciec wasz niebieski żywi je. Azażcie wy nie daleko ważniejsi niż oni?" i "azali dwóch wróbli za pieniądz nie sprzedają; a jeden z nieba nie upadnie na ziemię bez ojca waszego. A wasze włosy wszystkie na głowie są policzone." Pan Bóg nie chce złego, jedynie zezwala na to, dopuszcza złego, chociażby naturalnie mógł wstrzymać, lub przeszkodzić. Pamiętać zawsze powinniśmy, że człowiek posiada dwa dary nieocenione: rozum i wolną wolę. Rozum służyć powinien do rozpoznania dobrego od złego. Wola zaś, aby nakłaniała człowieka do wybrania dobrego, a do odrzucenia złego! Bóg nie zmusza. Zostawia wolny wybór. Od tego wyboru zależy los człowieka. Tu i tam. Za życia i za grobem! Nie powinniśmy się spodziewać ani zawieszenia prawa naturalnego, ani innego cudownego działania ze strony Stwórcy. Masz bowiem rozum, posiadasz wolę i dostajesz łaskę wystarczającą! W końcu, często i to bardzo często zło i nieszczęście obraca na dobro! Przez nie bowiem przebijają się cnoty, wzmnaga się zasługa ludzi i przejawia się chwała Boża. Naprawdę, że "nieograniczone są sądy Boże i niedościgłe drogi Jego. Bo któż poznał umysł Pański, albo kto był radcą Jego."
Teraz do pierwszego pytania: "Dlaczego Bóg stwarzając Adama i Ewę, a także Aniołów, wiedząc, że zgrzeszą, pozwolił im na ten grzech, kiedy mógł to wszystko stworzyć inaczej, jako wszechmocny?"
Nie tylko Bóg Ojciec mógł to wszystko inaczej stworzyć, lecz też mógł przeszkodzić zgrzeszeniu tak Adamowi, jak i Ewie, właśnie dlatego, że jest wszechmocny. Czy Bóg przewidział, że te stworzenia zgrzeszą? Bez wątpienia! Bo Bóg jako wszechwiedzący wie co ludzie w ciągu czasu zrobią! Czy może Bóg chciał, aby pierwsi rodzice i Aniołowie zgrzeszyli? Sama myśl sprzeciwia się świętości Boga. Dlaczego więc Bóg w swej mądrości zezwolił na grzech pierworodny i na grzech Aniołów? Jedynie dlatego, że tak pierwszych naszych rodziców, jako też Aniołów obdarzył wolnością. A więc tak Adam i Ewa, jako też Aniołowie mogli lub nie, czyli jeśli chcieli lub nie chcieli zachować prawa im nakreślone. Od tego zachowania lub złamania wyłącznie zależała zasługa i nagroda, albo też kara!
Mam przykład praktyczny: Pewien człowiek tu w Buffalo miał dwoje dzieci, córkę i syna. Strzegł ich jako oka w głowie. Starał się o ich wychowanie. Dał im wszystko, co tylko ojciec dobry i troskliwy dać może dzieciom. Kiedy dzieci powróciły do domu po kończonych studiach, syn adwokat i córka aptekarka, ojciec zawołał ich do ofisu i tak im powiedział: "Dzieci, co mogłem dla was uczyniłem! Wiecie, że mam spory majątek i dobry interes. Wiecie też, że do grobu ze sobą tego nie zabiorę. Jeśli poprowadzicie się uczciwie, zostawię wam wszystko. Jeśli nie, wydziedziczę was. Od was i od życia waszego zależy czy dostanie się wam mająteczek!" — Niespełna rok po tej rozmowie, adwokacik rozpoczął pić, gemblować i na koniki zakłady kłaść! Córka też wybrała sobie jakiegoś rozwodnika i bez żadnej ceremonii rozpoczęła z nim życie "na knebel"! — Ojciec zmartwiony wykreślił ich nazwiska z testamentu i zabronił tak nieposłusznemu synowi, jak krnąbrnej córce, wstępu do domu. Dziś syn błąka się po Stanach Zjednoczonych, z piętnem pijaństwa i gemblerstwa; córka zaś złamana na duchu i ciele jest poniewierana przez dawniejszego ulubieńca i wybranka serca! Pytam się: Kto tu zawinił? Ojciec czy dzieci? Ten ojciec który tyle serca okazał, i tyle starań położył wokoło syna i córki? Ten ojciec, który pod warunkiem obiecał im podzielić i oddać majątek, nagromadzony po długoletniej pracy i mozołach? Czy też dzieci naiwne i łatwowierne, które mimo ojcowskiej przestrogi, wolały usłuchać głosu obcych, podstępnych, zazdrosnych i ma się rozumieć przewrotnych? — Prawda, Bóg mógłby stworzyć tak ludzi jak aniołów, bez mocy zgrzeszenia. Wtenczas z konieczności i musowo musieliby być dobrymi i cnotliwymi. Nie mogliby sobie jednak na nic zarobić, nic sobie wysłużyć, ani pochwały ani nagrody. Byliby tylko robotami — automatami — niewolnikami! Ojciec rodziny, zimny i surowy, który tylko na mocy rózgi i bata szuka czci i szacunku i miłości dzieci, raczej te dzieci od siebie odpycha, aniżeli przyciąga; dzieci od takiego ojca nie tylko stronią, lecz od niego uciekają i przed nim się kryją. Co zaś za obraz miły i serdeczny przedstawia nam rodzina, w której dzieci rozumiejąc co dla nich ojciec uczynił, dobrowolnie idą do ojca i okazują mu wdzięczność, szacunek i miłość! Czy przed oczami naszymi nie przesuwa się ten sam obrazek, kiedy widzimy ludzi Boga miłujących — modlących się i poszczących — chodzących do kościoła, którzy by mogli inaczej postępować i zachować się? Słowem ludzi, którzy dobrowolnie zachowują przykazania Boże i kościelne, kiedy by mogli je łamać i miażdżyć? — Tak! Pan Bóg, w swej wszechmocy - mógłby stworzyć inaczej świat — ludzi i aniołów, uważał jednak znów w swej nieskończonej mądrości najlepszym i najdoskonalszym stworzyć tak tak jak stworzył, obdarzając tak Aniołów jak ludzi wolną wolą, którą mogą sobie wysłużyć nagrodę lub karę, według których znów jaśnieje cały szereg zalet Boskich, szczególnie miłosierdzie i sprawiedliwość Boża! Nie dziw więc, że powiada nam Pismo św., iż po stworzeniu świata całego: "widział Bóg wszystkie rzeczy, które był uczynił; i były bardzo dobre!"
W przyszłą niedzielę, ciąg dalszy odpowiedzi na pytania ze Springfield, Mass.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz